Nazwisko doktora Roberta S. z krotoszyńskiego szpitala nie jest nam obce. Pół roku temu ujawniliśmy nagranie jego skandalicznej rozmowy z ratownikami pogotowia, którzy w nocy przywieźli na Szpitalny Oddział Ratunkowy niewydolnego oddechowo mężczyznę. Lekarza w ogóle nie interesował stan pacjenta, a zamiast zbadać chorego, przez kilkanaście minut robił wszystko, by... się go pozbyć.
Ku naszemu zdziwieniu dyrektorzy krotoszyńskiego szpitala, zamiast wyciągnąć wnioski ze skandalicznego zachowania lekarza, stanęli w jego obronie.
O sprawie mówiliśmy w reportażu UWAGI!:
Odesłał dziecko
Dziś wiemy, że takich zdarzeń z udziałem Roberta S. było więcej. Lekarz wciąż pełnił dyżury na oddziale ratunkowym. Kilka tygodni temu odesłał z kwitkiem 4-letnią Marysię z rozciętą buzią
- Marysia się rozpędziła na hulajnodze, wjechała w dziurę w chodniku, przewróciła się, przekoziołkowała i rozwaliła sobie wargę. Wstała i momentalnie zalała się krwią - opowiada Sylwia Mocydlarz, matka dziewczynki. Jak wspomina, od razu zabrała córkę na pogotowie.
- Podeszła do nas pani pielęgniarka, kazała nam usiąść i poczekać na lekarza. Po czym pan doktor S. przyszedł, obejrzał córkę i stwierdził, że to jest powierzchowne rozcięcie śluzówki i takich ran się nie szyje, wystarczy rumiankiem płukać, to samo zejdzie - mówi pani Sylwia.
Kobieta musiała poszukać pomocy gdzie indziej - pojechała do lekarki rodzinnej, która nie miała wątpliwości co do stanu dziecka. - Mówi, że to się nadaje tylko na zabieg operacyjny, bo tego się zwyczajnie nie da zszyć - wspomina rozmowę pani Sylwia.
Dziewczynką zaopiekowali się w końcu lekarze z oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów szpitala w Ostrowie Wielkopolskim. - Od razu po przyjęciu była podjęta decyzja o zabiegu operacyjnym - mówi Witold Miaśkiewicz, ordynator oddziału chirurgii dziecięcej szpitala w Ostrowie Wielkopolskim. Dodaje, że zabieg wykonywany był w narkozie, a rana była głęboka.
Kilka dni po operacji Marysi w domu pani Sylwii zadzwonił telefon.
- Zadzwonił do mnie dyrektor Pełko [zastępca dyrektora ds. medycznych krotoszyńskiego szpitala - red.]. Powiedział, że chce wyjaśnić tę sprawę - wspomina pani Sylwia. Jak mówi, na umówionym spotkaniu zjawił się zarówno on, jak i lekarz, który odmówił pomocy jej córce. - Zaprosiłam do środka, usiedliśmy. Pan doktor S. powiedział, że w pracy też się popełnia błędy, każdy ma gorszy dzień - mówi matka Marysi.
Tymczasem lekarz w rozmowie z dziennikarzem UWAGI! twierdzi, że dziecku pomógł, a zalecenie płukania ust rumiankiem to nieprawda. Więcej powiedzieć nie chce. Rozmowy odmawia też Mariusz Kowalski, ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego.
Zbagatelizował objawy
Udało nam się dotrzeć do bliskich jeszcze jednej pacjentki krotoszyńskiego SOR-u, która miała problem z Robertem S. W lipcu przywieziono ją karetką w ciężkim stanie. Na pomoc czekała kilka godzin. Dyżur tego dnia pełnił... Robert S.
- Położyli ją na korytarzu i tyle. Siostra czekała razem z nią, mijała jedna godzina, druga, trzecia... - wspomina Mateusz Grzegorski, syn pacjentki. Jak mówi, wtedy zrobił awanturę. - Mówię: "nie może tak być, że ktoś leży cztery i pół godziny i się nic nie dzieje". Podszedł do mnie bardzo blisko, bardzo prowokacyjnie i mówi: "spokojnie, mamy czas" - opowiada pan Mateusz.
Lekarz jednak poprosić miał internistę. - Słyszałem ich rozmowę. Ten mówi: "przecież ona ma oczopląs trzeciego stopnia, nie widziałeś?". A on mówi: "no, nie widziałem" - relacjonuje.
Pan Mateusz postanowił walczyć z dyrekcją krotoszyńskiego szpitala, ale jedynym skutkiem serii napisanych przez niego skarg było usunięcie Roberta S. ze stanowiska wiceordynatora oddziału ratunkowego. Lekarz nie stracił jednak pracy: nadal pełni dyżury i jeździ do ciężko chorych pacjentów w karetce pogotowia.
"Powinien dogłębnie zbadać"
Dlaczego lekarz odesłał ze szpitala ranną 4-latkę? - Pan doktor nie zbadał, nie rozpoznał w całości, że były rany jamy ustnej - przyznaje Mieczysław Pełko, zastępca dyrektora ds. medycznych krotoszyńskiego szpitala. To, że lekarz pracuje wciąż na SOR-ze, tłumaczy brakami kadrowymi. - Był moment, że doktor S. musiał "łatać dziury" na tym SOR-ze i zdarzyło się tak, że znów na niego trafiło - mówi.
A dyrektor szpitala dodaje, że wszystkie skargi na Roberta S., ale też innych lekarzy, były kontrolowane przez NFZ, urząd wojewódzki, a także przez wewnętrzne organy. - Nie stwierdziliśmy nigdzie naruszeń w sztuce medycznej - mówi Krzysztof Kurowski. Jak dodaje, w sprawie 4-letniej Marysi żadnej skargi nie było.
Jeżeli jednak brak było skargi, to skąd wziął się pomysł pojechania do rodziny z przeprosinami? - Chciałem zrobić taką rzecz, żeby to nie wypłynęło poza Krotoszyn. Zdaję sobie sprawę z tego, że lekarz powinien dogłębnie zbadać pacjenta i w tym wypadku to się nie stało - przyznaje Mieczysław Pełko.
Będzie interwencja?
Nadzorcą szpitala w Krotoszynie jest miejscowy samorząd powiatu. Czy starosta zamierza interweniować w sprawie Roberta S. i zapewniającej mu nietykalność dyrekcji?
- Ten lekarz ma umowę do końca tego roku i z końcem tego roku ten lekarz moim zdaniem, na 99 proc. nie będzie lekarzem szpitala krotoszyńskiego - mówi Stanisław Szczotka, starosta krotoszyński, ale zaznacza: - Rozwiązanie umowy należy do dyrekcji szpitala, nie do starosty.
Według niego zasadnym mogło jednak być szukanie lekarza na miejsce doktora S. już w marcu, gdy mówiliśmy o skandalicznej rozmowie z ratownikiem medycznym. - Tego problemu, o którym dzisiaj rozmawiamy, by nie było - dodaje.