Śnieżna zima w Tatrach. „Lawina nie musi być wielka, żeby w niej zginąć”

Niebezpieczne Tatry
Śnieżna zima w Tatrach
Mnóstwo śniegu, ale też lawiny i zasypane szklaki. Podczas tegorocznej zimy ratownicy górscy mają ręce pełne roboty. Mimo że świadomość bezpiecznego wypoczynku rośnie, to części osób wciąż brakuje pokory do gór.

Morskie Oko

Drogę do Morskiego Oka codziennie przemierzają tysiące turystów. Jednak tej zimy to miejsce wyjątkowo niebezpieczne ze względu na ilość śniegu i lawiny, które odcięły dojście do schroniska.

- Na drogę do Morskiego Oka spadły cztery lawiny i na tę, gdzie jesteśmy, też cztery. To daje osiem lawin w ciągu paru godzin i to w sobotę – wylicza Grzegorz Bryniarski, leśniczy z obwodu chronionego Morskie Oko. I zaznacza: - Są ferie, byłoby mnóstwo ludzi, gdyby te szlaki były otwarte i byłaby z tego niewyobrażalna tragedia. Taka lawina leci paręnaście sekund. Jak lawina leci od góry, to jest cicho; dopiero jak się śniegi spiętrzą, to jest huk.

Problem z dostępem miało nie tylko schronisko w Morskim Oku, ale też położone wyżej, schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, skąd czasami zimą trudno się wydostać.

- Jest to chyba najbardziej śnieżna dolina w Tatrach. Niemal corocznie mamy taki moment, że schronisko jest odcięte, jesteśmy na to przygotowani. Zawsze mamy zapasy, które zabezpieczą nasz zespół i turystów, którzy mogą zostać uwięzieni – mówi Marta Krzeptowska ze schroniska PTTK w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.

Krzeptowska przyznaje też, że czasami, mimo trudnych warunków pogodowych, spotyka się lekkomyślnością ze strony turystów.

- Dotyczy to planowania wycieczek i złego sprzętu. Uporu, że oni wiedzą lepiej, czy mogą wyjść w góry, bo mają tylko dwa dni urlopu i koniecznie muszą zrealizować założony plan. To jest bardzo złe nastawienie, bo to jest trochę tak, że góry dyktują nam, kiedy można realizować ten plan – mówi.

Kasprowy Wierch

Z kamerą Uwagi! przenieśliśmy się w okolice Kasprowego Wierchu, gdzie, dzięki kolejce, magiczne widoki Tatr Wysokich są na wyciągnięcie ręki.

- Z roku na rok jest ten sam problem – ludzie są słabo przygotowani. W miejscu, gdzie jesteśmy, mamy prawie 1000 metrów przewyższenia, warunki się zmieniają, mamy do czynienia z regularną zimą i mrozem, więc jeśli ludzie mieliby na nogach chociaż raczki, to bezpieczeństwo byłoby większe – mówi Tomasz Zając z Tatrzańskiego Parku Narodowego.

- Widzimy dużo turystów poruszających się z dziećmi na sankach i jabłuszkach. Konsekwencje takiego zjazdu mogą być opłakane, bo jak wyjedziemy poza mniej nachylony fragment, to może zdarzyć się poważny wypadek – dodaje Tomasz Zając.

Ratownicy górscy

Mimo coraz większej świadomości turystów, zimą w górach wypadków nadal jest dużo. Dlatego w Tatrach w gotowości są TOPR-owcy, a w całym paśmie gór w Polsce ratownicy GOPR. To elitarne grupy ratujące życie turystów często w ekstremalnych warunkach.

- Bywa tak, że na niektórych stacjach dochodzi do dziesięciu wypadków dziennie. To może być ewakuacja turysty, może być też poszukiwanie. Dotarcie na miejsce zdarzenia to jest czasami bardzo trudna sprawa – mówi Grzegorz Michałek, starszy instruktor ratownictwa górskiego GOPR.

Część zgłoszeń turystów zadziwia.

- Któregoś razu zawiadomili nas o jakimś tam problemie. My tę osobę ratujemy i podobna rzecz wydarza się znowu za parę dni, dokładnie z tymi samymi aktorami – mówi Grzegorz Michałek.

Narciarze

Przenieśliśmy się do Szczyrku, na halę Skrzyczeńską, gdzie GOPR-owcy, poza szlakami, interweniują też na trasach narciarskich.

- Każdego dnia wyjeżdżamy od pięciu do piętnastu razy. Teraz, jak można jeździć szybciej, mamy dużo złamań, po południu, jak zacznie robić się bardziej miękko i będą muldy, to będzie więcej skręceń – mówi Piotr Szostek, ratownik grupy beskidzkiej GOPR.

- Żeby zginąć w lawinie, nie musi być ona wielka. Wystarczy, że się półmetrowa deska śnieżna na 30 metrach się oderwie, ściągnie nas 100-200 metrów niżej, to zanim nas kolega znajdzie… A najważniejsze są pierwsze cztery minuty, później zaczynają zachodzić zmiany w mózgu. Po 15 minutach robi się bardzo nieciekawie – mówi Grzegorz Bryniarski.

Dlatego z modą na trekking, skitury i turystykę górską przyszła potrzeba edukacji. W kursach lawinowych w Dolinie Pięciu Stawów Polskich wzięło już udział 15 tysięcy osób.

- Akcja lawinowa to zawsze jakaś katastrofa. Żeby nie użyć brzydkich słów, panuje chaos – mówi Kuba Hornowski, instruktor w 5+ Szkole Górskiej i ratownik.

- Dobrze jest, żeby człowiek, który jest porwany przez lawinę, zanim przez nią został porwany, wyposażył się w odpowiedni sprzęt, bo to jest jedyny sposób, żeby były realne szanse, że dotrzemy do niego w odpowiednim czasie – dodaje Hornowski.

Ratownik wskazuje, że ABC lawinowe to detektor, sonda i łopata.

- Detektor wysyła powiadomienie, gdzie się pod śniegiem znajdujemy, kiedy nie widać nas na powierzchni – wyjaśnia Kuba Hornowski.

- Zawsze mówię do turystów, że nie drapiemy się tam, gdzie nas nie swędzi. Jak nie ma się pewności, że da się radę, to lepiej iść do karczmy, niż iść przy zagrożeniu lawinowym w Tatry – kwituje Grzegorz Bryniarski.

podziel się:

Pozostałe wiadomości