Zaginięcie Patryka
- Popełniłem ten błąd, że wezwałem policję – przyznaje dziś Sebastian Smoleń, strażak z grupy poszukiwawczo-ratowniczej i wujek 16-letniego Patryka.
Chłopiec był niepełnosprawny intelektualnie i chory na epilepsję. Tego dnia Patryk wyszedł z domu sprawdzić, czy w pobliskiej skrzynce pocztowej znajdują się listy. Gdy nie wrócił do 16:30, rodzicie zaczęli go szukać. Bali się, że syn miał atak padaczki i leży gdzieś nieprzytomny.
- Wzięłam lampkę i poszłam patrzeć pod skrzynki, bo może gdzieś tam zasłabł – wspomina Dorota Rutkowska, mama Patryka.
Ojciec chłopca wsiadł w samochód. Jeździł i rozpytywał mieszkańców wsi o syna. Ci szybko zaangażowali się w poszukiwania chorego nastolatka. Była to grupa około 70 osób. Po około godzinie poszukiwań, Sebastian Smoleń wezwał na miejsce policję.
- Dzwoniąc powiedziałem, że temperatura spada, że chłopiec cierpi na padaczkę. Powiedziałem też, że to jest kategoria numer jeden [osoby z zagrożeniem życia – red.], i że trzeba od razu działać – relacjonuje wujek chłopca.
Rodzina liczyła na priorytetowe potraktowanie sprawy. Tymczasem, w odpowiedzi na zgłoszenie, przyjechało dwóch policjantów w nieoznakowanym radiowozie.
- Byłem zdziwiony. Pan prowadzący działania świecił sobie po okolicy latarką od telefonu komórkowego. Tak zaczął poszukiwania – opowiada Smoleń.
Warunki na dworze pogarszały się. Robiło się ciemno, a temperatura spadła poniżej zera. Funkcjonariusze godzinę czekali na psa tropiącego. W tym czasie nie szukali Patryka. Nie wezwano również straży pożarnej. Mieszkańcom policja zasugerowała, aby zaprzestali swoich poszukiwań, bo mogą zatrzeć ślady.
- Nic kompletnie się nie działo – dziwi się strażak z grupy poszukiwawczo-ratowniczej.
Patryka odnajduje strażak
Pies, którego przywieziono na miejsce, nie podjął tropu. Od zaginięcia Patryka minęły już trzy godziny, dlatego Mariusz Kuś, zawodowy strażak, samodzielnie podjął decyzję o szukaniu chłopca. Pomagali mu strażacy ochotnicy i mieszkańcy.
- Poszedłem z kolegą, który miał latarkę. Świecił z lewa na prawo. I w pewnym momencie zaświecił w lewą stronę i mówi: Mariusz jest! – wspomina Mariusz Kuś, st. kpt. Państwowej Straży Pożarnej w Nysie.
Strażacy znaleźli Patryka po 15 minutach. Leżał zaledwie 200 metrów od domu.
- Doskoczyłem do niego i zacząłem akcję resuscytacyjno-krążeniową. Klatka piersiowa i szyja były ciepłe. Tętna nie było. Reanimowałem go do przyjazdu lekarza, który powiedział, że to już nie ma sensu. Stwierdził zgon Patryka – dodaje strażak.
„Policja ma władzę, ale jej nie wykorzystała”
Z ustaleń prokuratury wynika, że Patryk zmarł na ostrą niewydolność krążeniowo-oddechową. Z tym jak wyglądały poszukiwania, nie może pogodzić się rodzina chłopca. Mają żal do policji.
- Człowiek, jak wzywa policję, to liczy na jej pomoc. Policja ma większą władzę niż straż, niż wszyscy. Tylko co z tego, jak jej nie wykorzystała?- żali się Grzegorz Smoleń, ojciec chłopca.
- Jakbym wcisnął syrenę, gdy przejeżdżałem obok straży, to pewnie straż by go znalazła nie o 20, tylko o 18:15 – dodaje wujek Patryka.
Przez kilka dni próbowaliśmy umówić się na rozmowę z przełożonymi policjanta, który dowodził poszukiwaniami. Sprawę chcieliśmy wyjaśnić również z Komendą Główną Policji. Niestety, odmówiono nam rozmowy przed kamerą. Otrzymaliśmy mailowo jedynie krótkie oświadczenie, z którego wynika, że policja przyjęła zgłoszenie o zaginięciu, podjęła działania i odnalazła chłopca. Nie ma w nim oceny tych działań.
- Kiedy jest zaginięcie, powinniśmy poderwać cały sprzęt, jaki jest możliwy do poszukiwań. Używamy wtedy wszystkich sił i środków do niesienia pomocy. To może być każdy, kto chce nieść pomoc. Wiadomo, że pomoc profesjonalna jest tą przodującą grupą w poszukiwaniach, ale jeśli ktoś chce szukać, ma prawo to robić. Psa należy traktować tylko jako jeden z elementów do poszukiwań. Przepisy i paragrafy zabijają w nas człowieczeństwo. I to się tutaj wydarzyło - komentuje Leszek Kois, dowódca Opolskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej.