24-letnia Paulina Tomasik studiowała architekturę i budownictwo na Uniwersytecie Technologiczno –Przyrodniczym w Bydgoszczy. 14 października wybrała się na imprezę, organizowaną co roku na powitanie studentów rozpoczynających naukę.
- Córka była bardzo piękną kobietą. Jedna z najlepszych uczennic na studiach. Obroniła pracę inżyniera na 5. I z tej ciężkiej nauki nic nie zostało. Jej nikt nie pomógł – mówi Paweł Tomasik, ojciec zmarłej studentki.
Impreza odbywała się w budynku uniwersytetu. W tym roku przeniesiono ją do dwóch sal, w których równocześnie odbywały się koncerty. Sale połączone były wąskim łącznikiem.
- To była impreza, która w moim odczuciu była zdecydowanie źle zorganizowana. Było za mało miejsca. Ludzie przechodzili między scenami. Doszło do zatoru w tym łączniku i niestety do tragedii. Doszło do takiego momentu, że ochrona tam wpadła. Tyle, że to było naprawdę nieudolne. Bo do łącznika, który już był zapchany, wpadło nagle paru ochroniarzy i zapchali go jeszcze bardziej. Stanęli, nie przepuszczali nikogo. Naprawdę nie mam pojęcia o co im chodziło w tej interwencji – opowiada Wojciech Man, uczestnik imprezy.
- Od za dwie minuty pierwsza były u nas wielokrotne wezwania i proszono o pilną pomoc. Zgłaszali, że pomocy trzeba udzielić przynajmniej 20 osobom. My zastaliśmy dużą ilość osób, które były spanikowane, był tam duży harmider i rwetes. Przystąpiliśmy do czynności reanimacyjnych. Te dwie osoby - późniejsze ofiary śmiertelne – były w stanie ciężkim, bez kontaktu, było zgniecenie klatki piersiowej, urazy kończyn i głowy. Było to wynikiem przechodzenia innych osób po nich, gdy ci już leżeli na ziemi - mówi dr Tadeusz Stępień, pogotowie ratunkowe w Bydgoszczy.
Oficjalnym organizatorem imprezy był samorząd studencki. Jego przedstawiciele są dziś dla dziennikarzy nieuchwytni. Pozwolenie na zabawę wydały jednak władze uniwersytetu, które teraz na własną rękę szukają winnych.
- Śledztwo jest prowadzone na razie w sprawie, a nie przeciwko. Jest ono prowadzone z artykułu 165 kodeksu karnego – sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób. Zagrożenie – do ośmiu lat pozbawienia wolności – wyjaśnia Piotr Dunal, Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz Północ.
Nikt nie wie, ile osób bawiło się feralnej nocy. Według różnych wersji było tam od 1200 do nawet dwóch tysięcy ludzi. A to oznacza, że zabawa powinna zyskać status imprezy masowej. Wymagałoby to uzyskania pozwoleń m.in. od policji, straży pożarnej i pogotowia.
- Gdybyśmy mieli wyrazić opinię czy może się tam odbyć taka impreza, to nasza decyzja byłaby nagatywna. Po prostu jest tam niebezpiecznie, nie ma bezpiecznych dróg ewakuacji i brak możliwości bezpiecznego się przemieszczania w sytuacji pożaru, zawalenia stropu, czy zadziałania jakiejś substancji, np. gazu – wyjaśnia dr Tadeusz Stępień z pogotowia ratunkowego w Bydgoszczy.
Po imprezie wielu jej uczestników mówiło, że kiedy tłum zaczął tratować ludzi, ktoś użył gazu pieprzowego. Wskazywano przede wszystkim na ochroniarzy. Dotarliśmy do pracownika firmy zabezpieczającej tamtą tragiczną imprezę. Nasz rozmówca zastrzegł sobie anonimowość. To, co opowiada, musi teraz zweryfikować prokuratura.
- Na pewno było mniej pracowników ochrony niż powinno być wg podpisanej umowy. Poza tym został tam użyty gaz, który wzbudził panikę. Już wiem, że kilku chłopaków już wezwano i mecenas im mówił, że mają mówić, że przez pracowników ochrony żaden gaz nie został użyty – mówi nasz informator.
Mimo naszych wielokrotnych próśb nikt z przedstawicieli firmy ochroniarskiej nie chciał spotkać się z nami i ustosunkować do relacji naszego informatora.
W szpitalu są jeszcze dwie ranne osoby, jedna z nich jest w bardzo poważnym stanie.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod katem Waszych alertów.