Rodzina Szydłowskich od kilku miesięcy przygotowywała się na narodziny bliźniąt. W domu czekał już specjalnie przygotowany pokój, zabawki i ubranka. Ciąża przebiegała zgodnie z planem. W wyznaczonym dniu Szydłowscy zgłosili się na oddział ginekologiczno - położniczy szpitala we Włocławku. - Pani doktor, jak robiła badania, stwierdziła, że zrobiliby dzisiaj cesarskie ciecie, ale nie ma kompetentnej osoby do wykonania usg i że przełożymy to na jutro. Monitorowali ruchy dzieci co dwie godziny. O 12 w nocy było skontrolowane przez pielęgniarkę, a po dwóch godzinach dzieci już nie żyły. Żeby ktoś potwierdził, że ona nie żyją, musieliśmy czekać, aż ktoś przyjdzie zrobić usg o godzinie 7 rano. Żona nosiła w sobie siedem godzin martwe dzieci. Moja żona jest położną. Jest przekonana, że popełniono błąd, że były zaniedbania lekarzy – mówi Arkadiusz Szydłowski, ojciec bliźniąt zmarłych w szpitalu we Włocławku. - 20 stycznia 2014 roku w Prokuraturze Rejonowej we Włocławku zostało wszczęte śledztwo w kierunku narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu pokrzywdzonej, która w skutek zaniedbań lekarskich nie urodziła dwoje bliźniąt i one obumarły. Sprawa, o której powiedziałem, jest najświeższą sprawa. W Prokuraturze Rejonowej we Włocławku prowadzone są trzy inne sprawy nadzorowane przez tę prokuraturę, które dotyczą narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu matek i dzieci, które na skutek niedołożenia należytej staranności przez lekarzy poniosły śmierć. Te postępowania są w toku – mówi Wojciech Fabisiak, Prokuratura Okręgowa we Włocławku. Historie kobiet, które złożyły zawiadomienia w prokuraturze, są przerażające. - Gdy dojechałam do szpitala, najpierw zrobiono mi usg. Lekarz po chwili stwierdził, że dziecko jest martwe. Zapytałam, dlaczego? A on mi powiedział, że dwie godziny za późno przyjechałam. Powiedziałam mu, że byłam tu 15 godzin wcześniej i nikt mnie nie zostawił w szpitalu, nikt mi nie powiedział jakie jest ryzyko. Mąż rozmawiał z lekarzem, który przeprowadzał operację. Powiedział, że gdybym była w szpitalu, dziecko byłoby do uratowania – opowiada Karolina Śniegulska. Kolejna ze spraw dotyczących błędów lekarzy z włocławskiego szpitala zakończyła się w sądzie. Lekarka, która w 2010 roku przyczyniła się do śmierci noworodka, została skazana na karę grzywny. Nie pracuje już w szpitalu. Ale rodzina, która wtedy straciła dziecko, nie może zrozumieć, dlaczego żadne konsekwencje nie spotkały ordynatora oddziału. - Należałoby się zastanowić nad odpowiedzialnością przełożonych, na poziomie kierownictwa oddziału czyli ordynatora . Bo przez te wszystkie lata on nie zrobił żadnych zmian systemowych. W naszym przypadku była dokładnie taka sama sytuacja, też nie przeprowadzono badania usg. Ordynator oddziału ginekologicznego łączy etat w szpitalu z pracą w prywatnej klinice. Przyjmuje tam również lekarka skazana za doprowadzenie do śmierci dziecka w 2010 roku, która mimo wyroku skazującego, uważa sprawę za nieszczęśliwy wypadek. W tej samej prywatnej przychodni pracuje ginekolog, która prowadziła ciążę zmarłych przed kilkoma dniami bliźniaków. Sprawę śmierci bliźniąt wyjaśnia prokuratura, krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii i położnictwa oraz samorząd lekarski. Ordynator oddziału ginekologii został zawieszony przez dyrektora szpitala. - Odziedziczyłem 37 spraw sądowych, które toczą się w tym szpitalu. 37 spraw sądowych o błąd w sztuce. Pewien kłopot z jakością jest w tym szpitalu, i oczywiście nad tym pracujemy. Ale tego się nie zrobi z dnia na dzień. Na to potrzeba niestety trochę więcej czasu – mówi Krzysztof Malatyński, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego we Włocławku. Jak wynika z sekcji zwłok bliźniąt, dzieci rozwijały się prawidłowo. Nie stwierdzono żadnych poważnych wad rozwojowych ani śladów ewentualnych urazów, które mogły przyczynić się do śmierci dzieci.