Pani Renata jest dziś kłębkiem nerwów. Od kilku tygodni nie wie, co dzieje się z jej jedyną córką, a decyzje urzędników, którzy mieli jej pomóc w wychowaniu Oli, mogą doprowadzić kobietę do finansowej ruiny.
- Ciągle żyję w napięciu, że w każdej chwili może zadzwonić telefon z jakąś tragiczną informacją, bo tak na dobrą sprawę, nie wiem co się z nią dzieje. A tu jeszcze codziennie albo co drugi dzień w urzędzie jakimś muszę być, albo na poczcie, w związku z korespondencją, którą otrzymuję z MOPR-u w Białymstoku. Chcą ode mnie prawie 50 tys. zł za jeden nocleg w pogotowiu opiekuńczym – opowiada Renata Andruk, mama Oli.
Ojciec dziewczyny nie interesował się córką i ciężar wychowania dziecka od dawna spoczywał wyłącznie na barkach matki. Pani Renata, ciężko pracująca na utrzymanie domu, nie mogła poświęcić nastolatce wystarczająco dużo czasu; gdy Ola trafiła do gimnazjum, pojawił się bunt.
- Problemy z Aleksandrą pojawiły się w trzeciej klasie gimnazjum. Na początku roku szkolnego poznała chłopaka, w którym się po prostu zadurzyła. Od tego mementu zaczęły mnożyć się problemy: uciekała ze szkoły, nie nocowała w domu, było nawet zgłoszenie zaginięcia na policji. To był bardzo trudny okres. To się bardzo szybko rozwijało. Jak już nie mogłam nad tym zapanować, to skierowałam sprawę do sądu z prośbą o pomoc – kontynuuje pani Renata.
Decyzją sądu rodzinnego córka pani Renaty pierwszy raz trafiła do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego, zamkniętej placówki dla trudnej młodzieży. Stamtąd dziewczyna jednak uciekła i związała się z ludźmi ze społecznego marginesu. Nie wróciła do szkoły, a dom rodzinny odwiedzała tylko pod nieobecność matki wynosząc biżuterię i pieniądze. W końcu zatrzymała ją policja.
- Córka została zatrzymana przez patrol policji i została dowieziona pod firmę, w której pracuję. Ja napisałam panom policjantom oświadczenia, że ja jej do domu nie przyjmę, bo to i tak nic nie daje. Ja jej nie chciałam udostępnić kluczy do domu, bo nie było między nami zaufania. Powiedziałam, że będzie przebywała w pogotowiu opiekuńczym, o co wnioskowałam do sądu wcześniej. To była bardzo trudna decyzja, ale ja już nie potrafiłam tego naprawić. W sumie w ośrodku Ola przebywała jedną noc – dodaje mama Oli.
Pobyt w pogotowiu opiekuńczym jest płatny - miesięczny koszt utrzymania dziecka urząd miasta wycenił na blisko siedem tysięcy złotych. W praktyce większość rodziców nie płaci nic, bo nie pracują, lub ich zarobki są bardzo niskie.
Pech pani Renaty polegał na tym, że ma pensję zbliżoną do średniej krajowej i urzędnicy uznali, że skoro Ola była przez ponad pół roku na liście podopiecznych, jej matka powinna ponieść pełne koszty pobytu dziecka w placówce. W sumie ponad 45 tysięcy złotych.
- Ustawa wprost mówi o opłacie za pobyt dziecka w ośrodku. Jeśli dziecka w ośrodku nie ma, to pobieranie opłaty jest nienależne. Pomimo naszych odwołań organ uchyla się od stawiania odpowiedzi. Do dnia dzisiejszego nie wiemy dlaczego stara się naliczyć opłatę za cały pobyt pani Aleksandry w ośrodku, skoro de facto jej tam nie było – mówi Paweł Miszczuk, radca prawny.
Pani Renata odwołała się od bezdusznej decyzji do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Ku jej zdumieniu, urzędnicy utrzymali decyzję w mocy ignorując zarzut, że Oli w Pogotowiu praktycznie nie było.
Pani Renata nie jest w stanie spłacić wystawionego przez urząd rachunku. Przed nią długa sądowa batalia dająca nadzieję na uniknięcie bankructwa. Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, któremu prawo daje możliwość wycofania się z niemądrej decyzji, postanowił czekać w milczeniu na rozwój wydarzeń.
Urząd Miasta w Białymstoku uparcie twierdzi, że nie rozpocznie postępowania w sprawie zniesienia opłaty. Jednak dziś dowiedzieliśmy się, że prezes kolegium odwoławczego wywiązał się z obietnicy danej naszemu reporterowi i odwołanie panie Renaty od decyzji MOPR zostało uwzględnione a jej sprawa zacznie się toczyć od początku.