- Normalny człowiek do życia potrzebuje tlenu i jedzenia. A mój syn jeszcze jednej rzeczy: insuliny – wyjaśnia Andrzej Tomaszewski, tata Szymona. - Niedługo skończy siedem lat. Ja w jego wieku nie myślałam tak poważnie o życiu, jak on. Cieszyłam się, że dostałam lalkę. On cieszy się, że skończyły się „wkłucia”, a nowe są, bo przyszły w paczce i nie będzie musiał się martwić – mówi mama Szymona, Beata Tomaszewska. Szkoła podstawowa, do której rodzice chcą zapisać syna, mieści się niedaleko ich domu. Chłopiec miałby więc blisko i mógłby jeździć do szkoły gminnym autobusem razem z kolegami z sąsiedztwa. Już od roku rodzice starają się o to, aby chłopiec został zwyczajnym uczniem tej szkoły. - Nie chcę przemierzać z synem kilkudziesięciu kilometrów dziennie odwożąc go do Warszawy – mówi pani Beata. - Chciałem podejść poważnie do tej sprawy, żeby nikt mi nie zarzucił, że przychodzę w ostatniej chwili i czegoś oczekuję – opowiada pan Andrzej. – Zawiozłem broszurki, by mogli poznać problem. Rodzice Szymka od roku gromadzą dokumenty. Tymczasem ich sprawa stoi w miejscu. Każda kolejna wizyta u dyrektorki szkoły kończy się żądaniem od nich kolejnego zaświadczenia. Można odnieść wrażenie, że dyrektorka robi wszystko, żeby zniechęcić rodziców od zapisania syna do tej szkoły. Zażądała orzeczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznej, które miałoby stwierdzić czy chłopiec może być uczniem zwyczajnej szkoły. Tymczasem Szymek już od trzech lat chodzi do zwyczajnego przedszkola. Jego choroba nie stanowi dla wychowawców żadnej bariery. - Dzieci z cukrzycą są takie same, jak inne. Mają prawo do optymalnych warunków rozwoju. Mają chorobę i nie należy ich dodatkowo jeszcze karać brakiem kontaktów z rówieśnikami – komentuje Marzena Kierzkowska, dyrektor przedszkola, do którego chodzi Szymon. Wychowawczyni grupy, do której uczęszcza Szymek, Hanna Kolczyńska, pilnuje żeby chłopiec zmierzył poziom cukru i podał sobie odpowiednią dawkę insuliny. To dodatkowy obowiązek, który wzięła na siebie, ale jak twierdzi w niczym on nie przeszkadza i nie ma to wpływu na resztę grupy. Mówi też, że dzieci z cukrzycą bardzo dojrzale podchodzą do problemu i doskonale dają sobie radę ze związanymi z tym obowiązkami. Dyrektorka szkoły przerzuca odpowiedzialność na wójta gminy. Wójt jest organem prowadzącym szkołę i do jego obowiązków należy zapewnienie dzieciom dostępu do edukacji. Józef Mosakowski, wójt gminy Leoncin mówi tylko, że nie musi interesować się edukacją Szymona, gdyż na terenie gminy nie ma szkoły z oddziałami dla dziecka chorego. - Szymon ma iloraz inteligencji powyżej normy. Mając cztery latka umiał już obsługiwać swoją pompę insulinową. Dlaczego więc nie może chodzić do normalnej klasy? – zastanawia się Alicja Nojszewska-Rydlińska, pediatra. Chcieliśmy dowiedzieć się czy rzeczywiście dyrektorka szkoły boi się małego chłopca chorego na cukrzycę i dlaczego robi wszystko, żeby go nie przyjąć do swojej szkoły. W sekretariacie dowiedzieliśmy się, że w żadnym wypadku nie będzie z nami rozmawiała. Wyrzucono nas ze szkoły.