Obcy mężczyźni, nawet kilkudziesięciu w ciągu doby, zaczęli się pojawiać w ich bloku w styczniu. – Często byli pijani, agresywnie nastawieni. Na klatce schodowej znajdowaliśmy wymiociny. Wszędzie smród, brud – opowiada sąsiad agencji towarzyskiej, Jerzy Jędrzejewski. Inny mieszkaniec bloku, pan Marek dodaje, że notorycznie zdarza się, że klienci się mylą i dobijają pod zły adres. Również nocą. – A sąsiedzi, którzy mieszkają piętro niżej i mają te uciechy tuż nad głową denerwują się, bo te odgłosy wybijają ich ze snu – dodaje mężczyzna.
Mieszkańcy bloku położonego na osiedlu Jasień w Gdańsku twierdzą, że od kilku miesięcy w ich domu działa agencja towarzyska. Szybko dostrzegli, że lokal cieszy się olbrzymią popularnością. Lokatorzy bloku - początkowo z niedowierzaniem - zaczęli obserwować, jak do mieszkania przychodzą kolejni klienci. Gdy założyli monitoring, zaskoczenie zamieniło się w przerażenie. Na podstawie monitoringu sąsiedzi policzyli, że tylko w październiku mieszkanie odwiedziło ponad 300 mężczyzn! Są stali klienci. Są tacy, którzy do agencji wpadają w strojach roboczych, w godzinach pracy. Na nagraniach widać, jak jedna z kobiet odprowadza ich na korytarz ubrana tylko w bieliznę.
Mieszkańcy bloku próbowali rozmawiać o sytuacji z właścicielem mieszkania, w przeszłości ich bardzo dobrym znajomym. - Nie wiem, dlaczego wpadł na taki pomysł, żeby nam tutaj takie życie zgotować?! Sam kilka razy z nim o tym rozmawiałem! Obiecywał, że zrobi wszystko, żeby to zlikwidować, ale to były tylko słowa. Nic się nie zmieniło – mówi Marek Pawłowski.
Właścicielem mieszkania jest 51-letni Wojciech S. Absolwent prawa i skandynawistyki, doktor habilitowany, specjalista od prawa międzynarodowego, pracownik naukowy jednego z uniwersytetów, który wieczorami uczy dzieci angielskiego.
Spotykamy się z nim. Pytamy, dlaczego w jego mieszkaniu znajduje się agencja towarzyska? – Dowiedziałem się dopiero generalnie… Ja generalnie… Nikogo tam nie złapałem na… na na… za rękę – odpowiada wymijająco.
- Do pańskiego mieszkania przychodzi od 300 do 400 gości!
- Pierwsze słyszę – twierdzi mężczyzna. Na pytanie, czy z działalności agencji czerpie korzyści finansowe, odpowiada: – Obraża mnie pan. Nie.
Wyliczamy anonse towarzyskie kobiet, które przyjmowały mężczyzn w należącym do niego mieszkaniu: - Ania, słodka Małolata. Martyna do przytulania. Kaja 18. Karina…
- Nie znam tych osób – odpowiada S.
Co ma zamiar w tej sytuacji zrobić?
- Nie wiem, zastanowię się – odpowiada i odjeżdża samochodem.
W należącym do dr S. dwupoziomowym mieszkaniu oficjalnie mieszka Katarzyna P. z koleżanką. Kobieta nie chciała się z nami spotkać. Mimo kilku naszych wizyt nie zastaliśmy jej w mieszkaniu. Podczas rozmowy telefonicznej potwierdziła, że wynajmuje od S. mieszkanie. Czy mieści się tam agencja? – Nie, absolutnie! Tam jest odwieczny konflikt z mieszkańcami tego bloku. Szczególnie z sąsiadem, który jest agresywny wobec moich znajomych i koleżanek. On grozi mi śmiercią! – mówi kobieta. Po czym dodaje, że w wynajmowanym lokalu ma prawo czuć się swobodnie oraz przyjmować „chłopaka czy narzeczonego”. – Nie prowadzę żadnej działalności gospodarczej, którą musiałabym zarejestrować. Nie znam się na tym, ale podejrzewam, że agencja towarzyska to 20 osób, jacyś panowie „pompowańcy”, którzy pilnują dziewczyn, night club z rurami. A ja sobie nie wyobrażam, żebym miała jakąś rurę w mieszkaniu! – mówi pani Katarzyna.
Innego zdania jest jednak policja, która od kilku miesięcy prowadzi postępowanie w sprawie zmuszania do prostytucji i zarabiania na nierządzie. W mieszkaniu, gdzie rzekomo mieści się agencja, policjanci znaleźli także narkotyki. Od Katarzyny Siewert z komendy miejskiej policji w Gdańsku dowiadujemy się, że funkcjonariusze interesowali się tym miejscem, jeszcze zanim mieszkańcy zgłosili im swoje „spostrzeżenia odnośnie sąsiadek”. - Policjanci kryminalni przez kilka miesięcy zbierali materiał dowodowy, który pozwolił na zatrzymanie trzech kobiet z tego mieszkania. Dwóm przedstawiano zarzuty czerpania korzyści majątkowej z prostytucji uprawianej przez inne kobiety oraz ułatwiania im tego procederu. Akta tej sprawy trafiły już do prokuratury – mówi Siewert.
Za stręczycielstwo polskie prawo przewiduje karę do 5 lat więzienia. Katarzyna P. zaprzecza, że ma jakikolwiek związek z zmuszaniem kogokolwiek do prostytucji i zarabiania na niej. - Póki nie ma udowodnionej winy i nie ma wyroku, jestem osobą zupełnie niewinną. Nic nikomu nie zrobiłam. Nie jestem stręczycielką. Jestem normalną osobą, która chce normalnie funkcjonować w tym świecie! – zaklina się P.
Jednak następnego dnia po tym, jak przyjechaliśmy do Gdańska, do mieszkania przestali przychodzić goście, a dziewczyny do towarzystwa, ogłaszające się w Internecie, wyłączyły telefony. Nagrania z monitoringu pokazują, że agencja została zamknięta. Nie oznacza to jednak, że zniknęła z osiedla. Z jedną z dziewczyn, która tam pracowała, spotykamy się w innym miejscu. – Tu jest kameralnie i na parterze – tłumaczy przeprowadzkę. A na pytanie, czy pod poprzednim adresem była agencja, odpowiada bez wahania: - Była.
- Powiedzieliśmy sobie, że zrobimy wszystko, żeby tę agencję stąd wygonić. Wielokrotnie wzywaliśmy policję, już się z nimi zaprzyjaźniliśmy, bo tak często u nas bywali – podkreśla Jerzy Jędrzejewski.
Po skończeniu zdjęć do reportażu agencja definitywnie przestała działać. Co ciekawe, do spółdzielni mieszkaniowej, która zajmowała się skargami mieszkańców na agencję towarzyską, wpłynęło pismo prawnika, który dementował wszystkie zarzuty, jakie stawiali sąsiedzi przybytku. Prawnik wypowiadał się w imieniu zarówno właściciela mieszkania, dr Wojciecha S., jak i wynajmującej mieszkanie Katarzyny P.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod katem Waszych alertów.