- Tam się tnie zdecydowanie większość dzieci. Byłam w takim szoku, że odjęło mi mowę. Moje dziecko to zauważyło, kiedy byłam w szpitalu i powiedziało: mamo, wiele osób tak ma. Zobaczyłam rękę pewnej pacjentki, której widoku nie zapomnę do końca życia. Pocięte całe przedramię w odległości centymetr, półtora. Od nadgarstka do łokcia pozakładane na to szwy – opowiada matka pacjenta.
Na rozmowę z nami godzi się pięć kobiet, których dzieci od dłuższego czasu przebywają na oddziale psychiatrii młodzieżowej na ulicy Czechosłowackiej, głównie z powodu depresji. Są bezradne, ponieważ ich zdaniem lekarze wydają się nie dostrzegać tego, co dzieje się na oddziale. Z kolei dzieci są w takim stanie, że ich powrót do domu nie jest wskazany.
- Mój syn tu trafił z powodu myśli samobójczych i zamiarów samobójczych. Kiedy oddałam go do szpitala, spodziewałam się, że przede wszystkim będzie tam bezpieczny. A po drugie, że ktoś mu pomoże w ramach terapii. I tutaj spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Dzieci na oddziale zaczynają, albo uczą się samookaleczać. Pomimo monitoringu, który jest w każdej sali, dzieci dokonują samookaleczeń i mój syn również – opowiada jedna z matek.
Na oddziale jest 30 miejsc. Według rodziców w godzinach popołudniowych dzieci pozostają wyłącznie pod opieką pielęgniarek. Lekarz, który dyżuruje, ma pod opieką w sumie trzy oddziały i nie zawsze jest dostępny.
- Córka źle się czuła. Chcąc rozmawiać z lekarzem, to lekarz albo nie ma czasu, albo każe przyjść później. Miała chęć pocięcia się, myśli samobójcze, mętlik w głowie. Lekarz powiedział jej: przyjdź później, bo teraz nie mam czasu – mówi matka pacjentki.
Nieoficjalnie wiemy, że dyrektor szpitala uważa, że opieka nad dziećmi jest właściwa, a to, że dzieci się tną, jest naturalnym zjawiskiem przy ich stanach psychicznych. Dlaczego jednak nikt temu nie przeciwdziała, a dzieci popołudniami są pozostawione same sobie? Przez kilka dni usiłujemy się umówić na rozmowę z kierownictwem placówki. Bezskutecznie. Po kilku dniach otrzymaliśmy e-mail od kierownictwa szpitala. Dyrektor nie tylko odmówiła nam spotkania, ale także nie odpowiedziała na zadane w naszym piśmie pytania z uwagi na – cytujemy: „dobro pacjentów”. Tymczasem jedna z matek zdecydowała się zgłosić sprawę do prokuratury.
- Wskazano na takie fakty jak samookaleczenia, zażywanie dopalaczy czy wreszcie brak opieki medycznej, lekarskiej w godzinach popołudniowych po 16. Zostało wdrożone dochodzenie, toczy się ono w sprawie o przestępstwo polegające na narażeniu życia i zdrowia pacjentów. Czyn ten jest zagrożony karą pozbawienia wolności do lat pięciu – mówi Krzysztof Kopania, Prokuratura Okręgowa w Łodzi.
Wczoraj do naszej redakcji przyszedł mail od dyrektorki szpitala. Dyrektorka informuje w nim, że w szpitalu trwają kontrole zlecone przez Narodowy Fundusz Zdrowia i Krajowego konsultanta w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży. Informuje nas też, że na oddziale przeprowadzono wstępną kontrolę wewnętrzną, która nie wykazała nieprawidłowości.
Przeczytaj mail od dyrekcji łódzkiego szpitala: