Kobieta widziała Maję tuż po tragedii. Miała obandażowaną głowę, zasłonięte oczy, złamaną rękę. – Poprzecinane ścięgna i tętnice. A najgorsza była główka: ona miała połamaną całą czaszkę – opowiada Skopnik. Dziewczynka leży w szpitalu. – Lekarzom udało się na chwilę uzyskać z nią kontakt. Powiedziała, jak ma na imię – mówi druga ciotka Mai, Beata Pomichowska. W innym szpitalu, na oddziale intensywnej opieki medycznej, leży matka Mai, Jowita. Sukcesem jest to, że potrafi już otworzyć oczy.
To, co wydarzyło się w dniu urodzin Mai, świadek wydarzeń określa tylko jednym słowem: rzeź. Daniel Samul wyszedł ze swojego domu, kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk kobiety, wybiegającej z budynku. - Złapała mnie za kurtkę i zaczęła ciągnąć. Na półpiętrze się zatrzymała i powiedziała, że dalej nie pójdzie. Sam wszedłem do mieszkania. Klamka ociekała krwią. Widok był przerażający: kobieta leżała na podłodze, przy niej dziewczynka. Kiedy kobieta mnie zobaczyła, próbowała chyba dać jakiś znak, że żyje i zgięła nogę. Jej twarz wyglądała jak oskalpowana. Była pocięta, popękana, zalana krwią. Dziewczynka zupełnie się nie ruszała – mówi Samul. Sprawca masakry, Paweł Sz., uciekł. Próbował ukrywać się niedaleko miejsca zbrodni. Szukało go kilkudziesięciu policjantów. Po kilku godzinach odnaleziono go w opuszczonym budynku, w okolicach dworca. – W momencie zatrzymania był nieprzytomny. Miał podcięte żyły. Wszystko wskazywało na to, że usiłował popełnić samobójstwo – mówi Anna Szypczyńska z Komendy Powiatowej Policji w Piszu. Mężczyzna spędził noc w szpitalu, potem przewieziono go do aresztu. Usłyszał już prokuratorskie zarzuty.
Mieszkańcy Pisza poprosili swojego księdza, żeby odprawił specjalną mszę w intencji Jowity i jej córki. Obie przeprowadziły się tutaj kilka miesięcy temu. Siostry kobiety mówią, że Jowita była ofiarą przemocy domowej, dlatego wystąpiła o rozwód i postanowiła uciec przed mężem. W poprzednim miejscu zamieszkania miała założoną niebieską kartę, jednak procedurę umorzono ze względu na to, że przeprowadziła się do innego miasta. Kobieta opowiadała rodzinie, że mąż znęcał się nad nią psychicznie i fizycznie. Źle traktował także córkę. To, dlatego prosiła sędziów, by zabronili Pawłowi kontaktów z córką. Podczas pierwszej rozprawy rozwodowej sąd zdecydował jednak, że ojciec może spotykać się z dzieckiem. - Żadne okoliczności nie wskazywały, że może dojść do sytuacji, gdzie może być zagrożone dobro dziecka lub matki! To była typowa sprawa rozwodowa – przekonuje rzecznik Sądu Okręgowego w Łomży, Jan Leszczewski. Twierdzi, że sąd w żaden sposób nie mógł tej tragedii zapobiec.
Innego zdania jest adwokatka kobiety, która już dawno wystąpiła o zmianę tej decyzji. Jej zdaniem w aktach sprawy były jednoznaczne przesłanki, które powinny skłonić sędziów, by zakazali Pawłowi Sz. kontaktów z córką. - Jeżeli dziecko boi się wracać do domu, w którym jest ojciec, to sąd powinien to mieć na uwadze podejmując każdą decyzję dotyczącą sfery życia dziecka. Skład rozwodowy jest trzyosobowy i mam wrażenie, że w tej sytuacji te trzy osoby zawiodły. Zadziałała rutyna - mówi Justyna Anna Truszkowska. Tego samego zdania są siostry Jowity. - Sąd popełnił duży błąd i teraz zapewne już o tym wie – mówi Beata Pomichowska.