Mieszkańcy Nadarzyna nie kryją obaw i wzburzenia. - Tu powinna być tabliczka: "Grozi zawaleniem". Cały czas mydlą nam oczy! - mówi jeden z nich. - Sufit dosłownie wpadł do pokoju dzieci! - słyszymy od kobiety. A kolejna osoba opowiada obrazowo: - Kiedy pada deszcz, to wtedy wystarczy, że łazience sobie stanę i już mam kąpiel! Woda mi leci na głowę przez sufit. To wcale nie są żarty!
"Wyrastają tu grzyby"
W tak skandalicznych warunkach mieszka blisko 40 osób. Jedna z nich wprowadziła się ponad 30 lat temu. - Remontu nie było ani jednego! - mówi mężczyzna. Budynek powstał w latach siedemdziesiątych i wcale nie miał być całorocznym domem. To była prowizorka "na chwilę". - Miejsce dla pracowników sezonowych, którzy przyjeżdżali do pracy np. do zbierania buraków - tłumaczy jeden z mieszkańców.
Kiedy Janusz Wiatr się tu wprowadzał, przekonywano go, że to sytuacja przejściowa: potrwa najdłużej rok, potem będzie mógł się przeprowadzić. - Minęło już 30 lat, odkąd to jest mój dom - mówi dziś, nie kryjąc rezygnacji. Jedna z kobiet zaprasza nas do swojego zapleśniałego, zawilgoconego mieszkania. - Chłopakom wyrastają tu grzyby. Grzyby po prostu! Takie, jak w lasach. Z sufitu się leje cały czas! A pan burmistrz mówi, że nie ma dla nas mieszkań. To, co mamy robić? - rozkłada ręce.
Nie mają dokąd pójść
Inna mieszkanka pokazuje nam popękany sufit w mieszkaniu. - Zabezpieczone to jest folią, cegłówkami i listwami. Co się dało, to się kładło. Wilgoć mam na całych ścianach - rozkłada ręce starsza kobieta, która żyje tylko z renty chorobowej.
- Po dobrym remoncie, budynek by postał jeszcze kilka lat. Żeby chociaż zrobili dach! - postulują mieszkańcy, którzy nie mają dokąd pójść.
Bez decyzji
Problem lokatorów to bynajmniej nie tylko kwestia estetyki. Sytuacja jest dużo bardziej poważna, bo dalsze przebywanie w budynku może stanowić dla nich poważne zagrożenie. - Budynek nie nadaje się do użytku - mówi wprost Ireneusz Kowalski z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Choszcznie. Dlaczego więc nie wydano decyzji o natychmiastowej rozbiórce? Jak słyszymy, nie można tego zrobić, dopóki budynek jest użytkowany.
Sytuację rozwiązałaby decyzja o konieczności jego opróżnienia, ale na ten krok inspektorzy także się nie zdecydowali. - Wiadomo, że gmina nie zabezpieczy dla tych ludzi lokali zastępczych i pomimo wydania takiej decyzji, ludzie będą tam mieszkali - tłumaczy Kowalski.
Wykup za złotówkę?
- Wydałem decyzję, nakazującą zabezpieczenie tego obiektu w taki sposób, żeby nie stwarzał zagrożenia. Zarządca miał wykonać określone roboty zabezpieczające i pilnować budynku żeby na bieżąco wykonywane były naprawy, konserwacja, tak żeby tym ludziom umożliwić spokojne mieszkanie - dodaje.
Zamiast tego, prezes spółdzielni mieszkaniowej zaproponował lokatorom wykup mieszkań za złotówkę. - Powiedzieli: "wykupcie, albo zerwiemy z wami umowę" - mówią mieszkańcy. - Mieszkać tu się nie da. Wyremontować też nie. To trzeba zburzyć i postawić od nowa - przekonuje Janusz Wiatr. W tej sytuacji, żadna z rodzin nie zdecydowała się wykupić mieszkań. - Na dzisiaj jesteśmy tak naprawdę bezdomni. Mieszkamy tu, jak dzicy lokatorzy - mówią mieszkańcy.
"Dopłacę 20 tys."
- Dopóki oni się wszyscy nie opamiętają, nie mam zamiaru nic tam robić - rozkłada ręce Edward Zabłocki, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Lubiana. I podkreśla, że nie pobiera już od lokatorów żadnych opłat. - To oni pierwsi przestali płacić! - twierdzi.
Kiedy reporterka zauważa, że np. Janusz Wiatr nie ma żadnych zaległości i wszystko opłacał na czas, słyszy: - Ma wypowiedzenie i musi opuścić lokal. Tam jest 12 rodzin, 7 nie płaci w ogóle. Zaległości sięgają ponad 40 tys. zł. Mam wyroki sądowe, komornika, ale nie ma z czego ściągnąć ani złotówki. Ile to można tak ciągnąć? - mówi Zabłocki.
Reporterka UWAGI! daje prezesowi spółdzielni 12 zł. Dokładnie tyle, by dostał, gdyby wszystkie rodziny zgodziły się na jego propozycję wykupu mieszkań za złotówkę. - Ja pani cały budynek za złotówkę przekażę, chce pani? - nie traci rezonu prezes. - Jeszcze opłacę notariusza i dopłacę 20 tys.! Wiem, co robię! - dodaje.
Czy nie boi się, że w budynku dojdzie do tragedii? Wciąż mieszkają tam ludzie, pomimo że grozi on zawaleniem. - Ja działam zgodnie z prawem. To jest ich problem, nie mój. Chce pani, żebym ich wyganiał? - pyta retorycznie prezes spółdzielni.
"Gmina nie jest winna"
Obowiązkiem zapewnienia lokali zastępczych w przypadku domów do rozbiórki przepisy obarczają gminy. Mirosława Kluka, burmistrza Pełczyc, reporterka UWAGI! odwiedziła z kawałkiem rozpadającego się dachu w ręku. Co burmistrz ma zamiar zrobić, żeby pomóc mieszkańcom? - To nie gmina jest temu winna! - twierdzi Kluk. I zdradza swój pomysł, na rozwiązanie problemu. - Pojawia się możliwość i szansa wyremontowania tego obiektu poprzez program termomodernizacji. Mam nadzieję, że uda się pozyskać na to środki - mówi burmistrz.
Póki co pieniędzy jednak nie ma. - To jest wszystko w planie i wymaga czasu. Jak tylko będzie taki program dostępny, to złożę wniosek o środki - ucina burmistrz, a na konkretne pytanie o to, kiedy sytuacja mieszkańców się poprawi, odpowiada: - Ja już wszystko powiedziałem. Bardzo dziękuję.
Trzeba rozebrać
W nadzorze budowlanym słyszymy jednak, że plany burmistrza - nawet, gdyby pieniądze się znalazły - nie rozwiążą problemu. - Oklejenie tego budynku od zewnątrz wpłynie tylko na kwestie wizualne. On powinien być rozebrany - nie ma wątpliwości Ireneusz Kowalski.