Rozmowa z prezesem sieci klubów gogo

TVN UWAGA! 3636329
TVN UWAGA! 3636329
Jak Jan Szybawski, prezes sieci klubów Cocomo, godzi coniedzielne chodzenie na mszę z prowadzeniem klubów gogo? Ile zarabia on, a ile tencerki w klubach? Dlaczego był w więzieniu? Już teraz wywiad z prezesem sieci klubów Cocomo, a o g. 23.30 reportaż w Superwizjerze.

Jakub Stachowiak, Szymon Jadczak: Mówią o panu - gangster. Jan Szybawski: E, nie, co ja mam z gangstera? Chyba sami panowie widzą?Jest pan bardzo tajemniczą osobą. Może nam pan polecić kogoś, kto o panu opowie? Kogoś bliskiego, przyjaciela? Ja nie mam przyjaciół. I nie chcę mieć przyjaciół. Wie pan, jak to jest z przyjaciółmi - jak na zabawie weselnej; muzyka gra i wszyscy tańczą, jest fajnie. Muzyka przestaje grać i zostaje jedno miejsce mniej niż jest ludzi na parkiecie. Wszyscy przyjaciele siadają a jeden zostaje na środku. I tym jednym byłbym ja (śmiech). Przyjaciół nie potrzebuję. Jak ktoś pracuje po 16, 18 godzin na dobę, tak jak ja, po prostu nie ma czasu na życie prywatne.Znaleźliśmy pana w kościele. Jak pan godzi co niedzielne chodzenie na mszę z prowadzeniem klubów gogo? Ja jestem bardzo mocno wierzącym człowiekiem. Ja się tego absolutnie nie wstydzę, ani się z tym nie afiszuję. Jestem od czterech lat na tej samej mszy w tym samym kościele. Wzięło się to stąd, że jak siedziałem w więzieniu, oglądałem mszę w telewizji. I postanowiłem sobie, że jak wyjdę z więzienia, to nie opuszczę żadnej mszy. Stąd zawsze jestem w Łagiewnikach na siódmą.Wspiera pan w jakiś sposób kościół? Udziela się charytatywnie? Jeszcze nie, jeszcze za bardzo się rozwijamy. Ale kiedyś na pewno. Takie jest prawo rynku. Rynek daje człowiekowi zarobić, ale kiedyś trzeba te pieniądze zwrócić. Przyjdzie na to czas, ja nie mam węża w kieszeni. Pieniądze nie są najważniejsze.A ile pan zarabia? Nie chcę o tym mówić.To są duże pieniądze? Niestety nie. Mnie nie chodzi o zarabianie. Mnie cieszy rozwijanie firmy, dawanie ludziom pracy, to, że ludzie, którzy u nas pracują są zadowoleni z tej pracy, że firma się rozwija, może kiedyś wyjdziemy na rynki zagraniczne. Ja po prostu robię to, co uwielbiam robić. I tak naprawdę mógłbym nie zarabiać nic.A ile zarabia tancerka w pana klubie? Dziewczyny zarabiają bardzo dobrze.20 tysięcy? Jest to realna kwota. Wszystkie dochody mamy oczywiście wykazane.A dlaczego nie weźmie się pan za inną branżę tylko dziewczyny? To panu nie przeszkadza? Jak pan chodzi do spowiedzi to mówi o tym? Proszę pana ja prowadzę biznes, który nie uważam żeby był zły. Dla mnie jest to biznes, który jest, raz, że legalny, a dwa, że tak naprawdę nic złego się w tych lokalach nie dzieje. To nie jest agencja towarzyska. Nie wolno tego mylić. Kluby gogo to miejsca jak normalny pub, a różni się tym, że tańczą na podeście dziewczyny.Nago. Dokładnie tak. Do tych lokali wchodzą ci, którzy chcą wejść. Ja się zajmuję sieciowaniem firm. W tym się czuję w miarę dobry, do tego mam talent. Wolałbym prowadzić inną działalność, np. księgarnię. Nie musiałbym się użerać z „ludźmi z miasta”, z trudnym sortem pracownika. Księgarnia, restauracja to jest prosty biznes, ale sieci księgarni i restauracji już w Polsce sąSumienie pan ma czyste? Tak, oczywiście.Skąd się wziął Jan Szybawski? Pochodzę z dość biednej krakowskiej rodziny. Jak ćwiczyłem judo w młodości, to koledzy jeździli na treningi tramwajem, a ja mówiłem, że się przejdę dla zdrowia, bo nie było mnie stać na bilet. Studiowałem przez rok towaroznawstwo na Politechnice Krakowskiej, ale zrezygnowałem ze studiów. Nie byłem w stanie pogodzić ich z pracą.Zaczynał pan jako ochroniarz w klubie gogo. To tam powstał pomysł na Cocomo? W klubie gogo pracowałem jak miałem 17-18 lat, zatrudniony w agencji ochrony. To był epizod w moim życiu. Bez związku z Cocomo. Pomysł wziął się stąd, że prowadziłem dyskotekę w Nowym Sączu i otworzyliśmy przy okazji mały klub gogo w tej dyskotece. Okazało się, że obroty w klubie są większe niż w dyskotece. Zdecydowałem się zmienić branżę.A wcześniej czym pan się zajmował? Pomagałem mamie prowadzić biuro tłumaczeń. I jak zająłem się tym biurem, to po kilku latach mieliśmy 40 oddziałów w całej Polsce. „Symultanka” była w Europie trzecią firmą w tej branży. Wtedy mnie zamknęła policja, jak pewnie panowie wiecie. Ale ta sprawa to bzdura.Proces biura tłumaczeń „Symultanka” nie może się rozpocząć z powodu nieobecności oskarżonych. Pan będzie chodził na rozprawy? Może bym i chodził. Ale złożyłem pismo, że proces może się toczyć bez mojego udziału. Chodziłbym, gdybym widział sens walki. Ale jak ja patrzę na ludzi, którzy wygrali tę walkę, jak pan Kluska, czy panowie Jeziorny i Rey ze sprawy krakowskiego Polmozbytu, oni walcząc przez lata, stracili majątek życia, dostali od państwa po 30-40 tys. złotych odszkodowania, to niech mi pan powie, jaki to ma sens? Wolę w tym czasie rozwijać spółkę i dawać pracę ludziom.W akcie oskarżenie jest też mowa o niezapłaceniu kilku milionów podatków. Oskarżeniem jest objętych 50 osób. To też są bzdury? Bzdury. Wynikają z braku znajomości przepisów przez prokuraturę. Może to kiedyś wyjdzie w sądzie…Miał pan nie zapłacić kilku milionów podatków. Jeśli chodzi o „Symultankę” to była firma mojej mamy. Ja mamie pomagałem firmę rozwijać, ja się sprawami podatkowymi nie zajmowałem.Dobiera pan fakty, które są dla pana wygodne. Nie przygotował się pan. To moja mama zajmowała się kwestiami podatkowymi.Czyli to wina pana mamy? Ciężko mi się wypowiadać na ten temat.Jednym z zarzutów, jaki na panu ciąży, jest posiadanie i rozpowszechnianie pornografii dziecięcej. To bzdura, nie wiem, skąd się to wzięło. Podejrzewam, że mi to wgrali do komputera. To dobrze brzmi, gdy prokuratura ma tak miałki materiał dowodowy.Prokuratura wyliczyła, że pana poprzednia firma, Symultanka, zarabiała nawet 350 tys. złotych tygodniowo. Gdzie są te pieniądze? (śmiech) Sam bym chciał wiedzieć. Jak wyszedłem z więzienia to byłem bez grosza.Jeździł pan wtedy mercedesem kabrioletem. Ale to był samochód mojej mamy.To na paliwo pan musiał chociaż mieć. Nie miałem.Przy okazji sprawy „Symultanki” jedenaście miesięcy spędził pan w areszcie. Poznał pan tam ludzi, którzy potem panu pomogli? Słyszeliśmy, że po wyjściu wysyłał pan paczki, tym, którzy zostali za kratami. To jest normalne. Wie pan, mówi się, że w więzieniach siedzą sami niewinni. Tak naprawdę 90 proc. to są winni. Ale to też są ludzie, nawet jak coś głupiego zrobili w życiu, siedzi się z nimi. Ktoś komuś pomoże, z kimś się zżyje. Dlaczego mam nie pomóc po wyjściu na wolność? Ja mam taką naturę, że pomagam ludziom.Ma pan 30 lat. Jeździ ferrari, jest właścicielem sieci klubów. Jakie jest źródło pana majątku? Ja tak naprawdę nie mam żadnego majątku. Wychodząc z więzienia cztery lata temu byłem bez grosza. Otworzyliśmy z bratem pierwszy klub Cocomo za jakieś śmieszne pieniądze, własnymi siłami, za kilkanaście tysięcy złotych. Brat założył spółkę a ja mu pomagam. Jestem prezesem, brat głównym udziałowcem. Kolejne lokale otwieramy z bieżącej działalności. Z zysków z pierwszego, otworzyliśmy drugi i tak dalej. Jeżeli chodzi o samochód - jest firmowy. Normalna rzecz.Jaka jest kondycja finansowa spółki teraz? Kondycja jest dobra.Ale podobno komornik zajmuje wam konta? Mamy jakąś tam drobną zaległość względem urzędu skarbowego. To będzie spłacone w ciągu najbliższych tygodni.Kluby gogo to specyficzna branża, w powszechnym przekonaniu powiązana ze światem przestępczym. Pan musiał opłacać się „ludziom z miasta”? Nie, otaczamy się byłymi funkcjonariuszami policji i jakoś to sobie funkcjonuje. Spokój jest.To może stąd się bierze legenda, że pan jest dobrze ustawiony w policji i prokuraturze i jest pan nie do ruszenia? Ludzie bajki opowiadają, a największe, gdy kogoś nie znają. Tu pracuje 2000 ludzi, większość mnie nie zna, jak przychodzę incognito do klubów, to nawet mnie nie rozpoznają. Coś tam zobaczą na Facebooku, coś wygoooglują i stąd te plotki.Jak rozumiem docierają do Pana sygnały, że w klubach dzieją się rzeczy niepokojące. Klienci skarżą się, że są okradani lub faszerowani narkotykami. Trzeba popatrzeć na skalę. Ten szum medialny, który się pojawił wynika z niewiedzy dziennikarzy. To jest branża, której ludzie jeszcze nie znają w Polsce. Unikaliśmy kontaktu z mediami, bo nie chcieliśmy przedstawiać w mediach informacji niejawnych firmy. Przedstawialiśmy te informacje prokuraturom, one umarzały sprawy, a dziennikarze dalej o nas źle pisali. Doszliśmy do wniosku, że jednak będziemy z państwem rozmawiać. My mając 23 lokale w Polsce, obsługujemy ok. 30 tysięcy klientów miesięcznie. A reklamacji było 50 w skali pół roku. W tym większość pojawiła się po prasowych doniesieniach. Ludzie jak zaczęli to czytać, zaczęli się zgłaszać, żeby odzyskać pieniądze. Myślę, że w Mediamarkt lub Saturnie tych reklamacji mają więcej. My każde doniesienie sprawdzamy. Wszędzie mamy monitoring, szkolimy pracowników, że nie można okradać klienta. Mamy człowieka, który sprawdza wszystkie takie sytuacje, czy nic złego się nie stało. I gdyby coś się wydarzyło, dziewczyna zostałaby zwolniona. Nie można wykluczyć, że kiedyś jakaś głupia sytuacja się stanie. Na razie się nie stała.W co najmniej jednym przypadku klient, który od Was wyszedł, zrobił sobie badanie i stwierdzono u niego GHB, czyli tzw. pigułkę gwałtu. Nie wiem, skąd się wzięło to u tego pana we krwi. Może wyszedł i prawnik mu doradził: „weź sobie pigułę, a dostaniesz pieniądze z powrotem?”Część pracowników twierdzi, że podczas szkoleń są namawiani do oszukiwania klientów - wykorzystywania ich upojenia alkoholem, podglądania numerów PIN. Czy pan kiedykolwiek namawiał do takich praktyk? Pan chyba żartuje. Nam zależy, żeby klient, który przychodzi do nas, czuł się dobrze, mógł się zrelaksować, wyszedł i wrócił do lokalu ponownie. My nie prowadzimy tego biznesu na rok, dwa, podpisujemy długoterminowe umowy najmu, chcemy, żeby firma się rozwijała przez nawet 50, 100 lat.A ilu pracowników na przestrzeni ostatnich lat wyrzucono, po tym jak zostali przyłapani na oszukiwaniu klientów? Nikt nie został przyłapany na oszukiwaniu klientów.Czyli 2000 osób pracuje, miesięcznie macie 30 tys. klientów i nikt nigdy nie został przyłapany na oszustwie? Nigdy. Wszystko bardzo dokładnie weryfikowaliśmy.Zdaje pan sobie sprawę, że to jest nieprawdopodobne. Może nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Jeśli ma pan jakąś konkretną sytuację - proszę o szczegóły, sprawdzimy to na monitoringu.Przy takiej skali siłą rzeczy musiał pan kogoś znaleźć. A jeśli nie - to może kontrola źle działa? Zatrudnia pan samych uczciwych ludzi? Po prostu dobrze ich pilnujemy.Najsłynniejsza sprawa w związku z klubami Cocomo to klienci, którzy zostawili niemal milion w Poznaniu. Mnie trochę śmiech ogarnia, bo wszyscy się pasjonują tą sprawą za milion złotych. A wie pan ile zostawił najwięcej klient w klubie Saint Tropez?Jak to wyglądało w Poznaniu? Pan przyszedł do klubu o 23.50. Siedział w klubie szesnaście godzin.Sam? Było trzech panów, siedzieli z ok. 10 dziewczynami, kupowali dla tych dziewczyn drogie szampany za 15 tys. złotych, panowie cały czas bawili się z dziewczynami, byli w pełni świadomi tego, co robią. Bawili się 16 godzin. Sami wbijali PIN, nie była to jedna transakcja, było tych transakcji ok. 40.Pili? Nie wiem, być może pili alkohol, ale na pewno byli w pełni świadomi tego, co robią. Byli w pełni trzeźwi, chodzili po sali, polewali też szampanem siebie i tancerki.Ile butelek szampana trzeba zamówić, że był milion na rachunku? Około 60 szampanów panowie kupili.Wiedział pan na bieżąco, że są klienci z takim rachunkiem i on wciąż rośnie? Wiedziałem.Nie pomyślał pan, że trzeba facetów zastopować, bo wydadzą takie pieniądze, że będą z tego kłopoty? Ale jakie kłopoty? Jeżeli byśmy coś złego robili, to mógłbym się obawiać. Ale my nic złego nie robimy. Jak ktoś chce się bawić to niech się bawi.Kazał pan pracownikom nabijać jak największy rachunek. Nie, ale pracownicy są szkoleni po tym kątem żeby zarabiać, jeśli jest taka możliwość. Tak samo jak każdy handlowiec w każdej normalnej firmie.Nie żal było panu tego faceta, ledwo trzymającego się na nogach, obstąpionego przez kilka dziewczyn? Jeśli ktoś ma milion i chce się bawić to ma do tego prawo. Ten pan się doskonale bawił.Mamy chyba inną definicję dobrej zabawy. Jak ktoś chce wydawać pieniądze, to czemu mu zabronić? Tak działa biznes - on wyda u mnie, ja może kupię coś w jego firmie. Pieniądze muszą krążyć w biznesie. Inaczej świat by zbankrutowałIle państwa firma ma z takiego rachunku? To nie są duże marże, tu pracuje się na ilości osób.Podatki też trzeba od tego zapłacić… A daj pan spokój! Olbrzymie, podatki są dla nas największym kosztem! My płacimy tak straszne podatki, że nie wiem, czy ktoś płaci tyle, co my.Jakie dziewczyny zgłaszają się do pana do pracy? I z biednych domów, ale i z bogatszych, które świadomie chcą podjąć tę pracę, żeby dobrze zarabiać.Podobno ważycie dziewczyny? Ważymy dziewczyny w klubach, obligatoryjnie raz w tygodniu. Modelki też się waży. Dziewczyny w tej branży piją dużo alkoholu, jedzą w nocy, powinny o siebie troszkę dbać, zarabiają ciałem, więc muszą dobrze wyglądać.Jak jest kara za przekroczenie wagi? Nie mam zielonego pojęcia.Waga jest zapisywana i porównywana co tydzień? Tak. To jest dla nich, żeby nie zaczęły tyć.Jakie są wartości, których pan przestrzega? W biznesie i w życiu? Nie rozumiem pytania.Co jest dla pana najważniejsze? Ja się całe życie zajmuje sportem i biznesem. To jest dla mnie najważniejsze.A jak pan wyobraża sobie swoje życie za 10 lat? Mam nadzieje, że nasza firma będzie się rozwijała na placówkach zagranicznych. I może w końcu media zaczną o nas troszkę inaczej pisać.Boi się pan tej całej wrzawy wokół Cocomo? Nie, absolutnie się nie boję, ona mi nie przeszkadza, ona przeszkadza ludziom, którzy tu pracują. To nie jest komfortowe np. dla ulotkarek, że przychodzi gość z TVN i je filmuje. One też się krępują pracować. Mnie to absolutnie nie przeszkadza, natomiast przeszkadza na pewno pod kątem rekrutacji. Przeszkadza dziewczynom, które tu pracują i tyle. Ja się tego nie boję.A czego się pan w takim razie boi? Czego się boję? Boga się boję.Oglądał pan film “Wilk z Wall Street”? Nie przypomina panu kogoś ten bohater? Kogo? Mnie? Nie. Nie rzucałem nigdy karłem do tarczy. Ale chętnie bym spróbował (śmiech). Ja wiem, że media by chciały mnie tak widzieć, żeby przyszedł gość obwieszony złotem i nie potrafił się odezwać. Ja jestem inny, nigdy w życiu nie napiłem się alkoholu, nie zapaliłem papierosa, nie wziąłem narkotyków. Dzięki temu mogę poświęcić się biznesowi i dlatego robię to dobrze.Kto jest pana autorytetem? W biznesie? Nie wiem, jest mnóstwo ludzi, którzy odnieśli olbrzymi sukces.A w życiu? Musiałbym się dobrze zastanowić. Nie przygotowałem się do odpowiedzi na to pytanie.Uważa się pan za człowieka uczciwego? Tak.A czego pan żałuje? Nie zrobiłem w życiu nic złego, więc niczego nie żałuję. Nawet ta „Symultanka” - mogłoby się wydawać, że takie nieszczęście, zamknęli mnie. Ale jak popatrzę szerzej, to dzięki temu założyłem kluby Cocomo, z którymi planuję ekspansję zagraniczną. Z „Symultanką” byłoby to niemożliwe.Szczęśliwy człowiek. Nie narzekam.

podziel się:

Pozostałe wiadomości