Rok po tragedii

- Po tym, co się stało, dwa razy w roku obchodzę urodziny. Drugi raz urodziłem się 28 stycznia zeszłego roku – mówi Zygmunt Baliś, hodowca gołębi pocztowych, który przeżył zawalenie się hali w Chorzowie. Mija rok od wielkiej tragedii.

Dach hali Międzynarodowych Targów Katowickich, w której rok temu odbywała się wystawa gołębi pocztowych, zawalił się 28 stycznia o 17.15. Akcja ratunkowa trwała kilka dni. Spod gruzów wydobyto 65 zabitych, 141 osób zostało rannych. Po roku ci, którzy tamtego dnia stracili swoich bliskich i ci, którzy przeżyli, wspominają dramat pierwszych chwil, szok, panikę – i walkę o uratowanie zasypanych. Jedni wciąż nie mogą pozbyć się wspomnień, inni nie chcą wracać do tego, co się wtedy stało. - Myślałem, że obraz tego będzie zanikał – mówi Aleksander Malcher. – Ale dziś jest jeszcze ostrzejszy. Wszystko to widzę. Nigdy tego nie zapomnę. Aleksander Malcher stracił dwóch braci – najstarszego i najmłodszego. Obaj hodowali gołębie. Na wystawę pojechali jak na ”największą ucztę”, mówi pan Aleksander. - Brakuje mi ich. Najbardziej cieszę się, gdy mi się śnią. Budzę się i jestem zadowolony – bo byliśmy razem. Ale, gdy jestem nad grobem, nie mogę uwierzyć, że nie żyją – mówi Aleksander Malcher. Lucjan Jagło i Zdzisław Karoń też przyjechali wtedy do Chorzowa wystawić swoje gołębie. Po roku spotkali się na terenie hali. - Strasznie tu. Ile tu krwi jest! – mówi pan Lucjan. Kiedy zawalił się dach, miał szczęście – nie znalazł się w środku. Zaczął szukać przysypanych. W ciemności trafił na mężczyznę, próbował go wyciągnąć. - Trzymał się za nogi, próbował się wydostać – opowiada Lucjan Jagło. – Chwyciłem go za ręce. Nie dało rady. - Pomyślałem sobie – chyba już tu zostanę – mówi Zdzisław Karoń. To jego próbował ratować Lucjan Jagło. Kiedy sam nie dał rady, nie odszedł. Zaczął wzywać pomocy. Przyjechali strażacy. - Usłyszałem sygnał, nadzieja wstąpiła we mnie. Anioł opatrzności czuwał nade mną – mówi Zdzisław Karoń. – Ale dziś nie chcę do tego wracać, żyję tym, co jest teraz. Strażacy, załogi pogotowia, policjanci, ratownicy górscy – brali non stop udział w akcji ratunkowej przez kilka dni. Po roku dowodzący nią komendant śląskiej straży pożarnej wciąż myśli o tym, co można było wtedy zrobić lepiej. - Powinniśmy szybciej pomóc tym, którzy byli obok – bliskim zasypanych – szybciej udzielić im informacji, szybciej przynieść pomoc psychologiczną – mówi nadbrygadier Janusz Skulich, komendant Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Katowicach. – Takie zdarzenia uczą nas pokory – wobec tego, z czym musimy walczyć, i wobec naszych umiejętności. I pokazują, jak ulotne jest nasze życie. Przeczytaj także:Kto zawinił?Przerażenie i obojętnośćStraszna nocDlaczego doszło do tragedii?Piekło w ChorzowieŚmierć przeszła nad Śląskiem

podziel się:

Pozostałe wiadomości