Regulamin zabrania ratowania życia

Lekarze ze szpitala w Kartuzach nie pospieszyli, by udzielić pomocy potrąconemu przez samochód mężczyźnie, bo regulamin nie pozwala im… opuszczać szpitala.

26 września w Kartuzach doszło do tragicznego wypadku. Tuż przed własnym domem, na przejściu dla pieszych, Józefa Kossa potrącił samochód. Przed dom wybiegli członkowie rodziny pana Józefa. Na miejscu pojawiły się straż pożarna i policja. Zabrakło pogotowia ratunkowego. - Policja niezwłocznie zawiadomiła pogotowie – mówi Iwona Kuczyńska z Komendy Powiatowej Policji w Kartuzach. – Do chwili, gdy policjanci wykonywali swoje czynności, pogotowie nie przyjechało. Mimo, że szpital wraz z oddziałem ratunkowym znajdują się sto metrów od miejsca zdarzenia, pomoc nie nadeszła. Rannych reanimowali strażacy, policjanci, przechodnie i rodzina pana Kossa. Mężczyzna wykrwawiał się na ulicy. W końcu kilku przechodniów pobiegło do szpitala, wśród nich Daniel, syn ofiary. - Pielęgniarka spytała, czy trzeba jechać po mojego tatę z wózkiem – mówi Daniel Koss. – Kiedy powiedziałem, że tak, ona powiedziała, żebym sam ten wózek wziął. Po 20 minutach od wypadku strażacy sami zawieźli wozami bojowymi rannego kierowcę i umierającego Józefa Kossa do szpitala. Transport zajął 10 sekund. Po 20 minutach pan Józef zmarł na oddziale ratunkowym. Okazało się, że dwie karetki, które stacjonują w Kartuzach wyjechały do innych wypadków. Jednak w szpitalu byli lekarze. Żaden nie wyszedł, by ratować rannych. Dlaczego? - Regulamin szpitalny nakazuje, by lekarze nie opuszczali szpitala – tłumaczy Jerzy Makowski, dyrektor Szpitala Powiatowego i Pogotowia w Kartuzach. Dyrektorzy, a zarazem lekarze innych szpitali są zszokowani, że w Kartuzach do ratowania ludzi potrzebne są specjalne procedury. Twierdzą, że w takiej chwili pomoc powinna nadejść w ciągu kilku sekund. - Już student pierwszego roku medycyny wie, że chodzi o służbę, nie tylko o zawód – mówi Krzysztof Kiciński, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Rydygiera w Krakowie. – Nie potrafię sobie wytłumaczyć, co takiego mogło stać się w szpitalu w Kartuzach tego dnia, że zapomniano o tym przesłaniu. Szpital w Kartuzach ma sześć oddziałów. W czasie wypadku w budynku dyżurowało co najmniej siedmiu lekarzy. Dyrektor nie boi się jednak odpowiedzialności karnej. Prokuratura Rejonowa w Kartuzach już od półtora miesiąca prowadzi śledztwo. - W chwili obecnej jest za wcześnie na ocenę zachowania służb medycznych w tej sprawie – mówi Marek Kopczyński, zastępca Prokuratora Rejonowego w Kartuzach i odrzuca zarzut o opieszałość. Dyrektor szpitala, który jest stroną w śledztwie, na co dzień współpracuje z miejscową prokuraturą jako biegły. Wierzymy jednak, że te ewidentne związki nie wpłyną na rzetelność prokuratorskiego dochodzenia. Przeczytaj także:Zamarzł pod płotemNie stanowię zagrożeniaNiedbalstwo lekarzy doprowadziło do śmierci dzieckaCzy to dziecko musiało umrzeć?Chirurg-rzeźnik operuje jak potrafiŚmierć kobiety

podziel się:

Pozostałe wiadomości