Fundację R2, czyli R do kwadratu, założyła w 2005 roku w Krakowie grupa lekarzy i społeczników pod wodzą znanego w mieście lekarza i filantropa docenta Mikołaja Spodaryka. Pierwszą motocyklową karetkę zakupili za własne pieniądze, drugą podarowała im krakowska Straż Miejska. Po sześciu latach istnienia grupa ma już dwie stałe siedziby w Krakowie i trzydziestu pięciu profesjonalnych ratowników medycznych. Wolontariusze patrolują miasto w weekendy na motocyklach i rowerach. - Jesteśmy ochotniczym pogotowiem, sami się finansujemy – mówi Jarosław Maj, koordynator projektu R2, z zawodu menedżer i właściciel restauracji. – Mamy dwóch lekarzy, studenta medycyny, szefa firmy, informatyka, elektronika, menedżera. Ludzi, którym na czymś zależy. Jak cenna jest szybka pomoc, przekonał choćby wypadek, który zdarzył się podczas realizacji tego reportażu. Na jednej z krakowskich ulic pod ciężarówkę wpadły dwie osoby. Motocyklowy patrol dotarł na miejsce w cztery minuty. Ratownik stwierdził zgon jednej z ofiar, drugiej osobie jako pierwsi pomocy udzielili ratownicy R2. Kobieta przeżyła. Karetka pogotowia dojechała tam trzy minuty później. To i tak szybko – średni czas dojazdu ambulansu do wypadku w Krakowie wynosi więcej niż 10 minut. - Z każdą sekundą obumiera to najważniejsze centrum – mózg – mówi doc. dr hab. Mikołaj Spodaryk. – Pięć minut od wypadku to granica. Kradzież tych pięciu minut zwiększa szansę na uratowanie życia. Do niedawna ratownicy R2 byli wzywani do wypadków za pośrednictwem numeru 999, tak samo jak karetki. Niestety, dyrekcja krakowskiego pogotowia zerwała współpracę z ratownikami. Po zmianie przepisów o ratownictwie medycznym nie spełniali oni wymogów prawnych. Wojewoda małopolski wpisał wówczas R2 do systemu ratownictwa medycznego. Mimo to, prawnicy pogotowia wciąż nie widzą podstaw do współpracy z motocyklowym pogotowiem. R2 z telefonu alarmowego 112 informowane jest jedynie o niektórych wypadkach. - Jest nam prościej, gdy mamy mniej zgłoszeń – mówi Jarosław Maj. – Mamy mniej stresu, zużywamy mniej sprzętu. Najbardziej szkoda jednak potencjału ludzkiego. Podczas dyżuru mógłbym być wykorzystany w 90 procentach, a jestem w 15. Ratownicy na motocyklach jeżdżą w Gdańsku, Legnicy i Olsztynie. Tamtejsze pogotowia znalazły sposób na stałą współpracę z nimi.