Psychotropy w domu dziecka

TVN UWAGA! 4086948
TVN UWAGA! 195753
Alkoholizm matki zamienił jej dzieciństwo w koszmar. Dlatego nie rozpaczała, gdy trafiła do domu dziecka. Myślała, że jej życie może się zmienić tylko na lepsze. - Miałam nadzieję, że wreszcie zaznam ciepła, którego tak mi brakowało - wspomina Aleksandra. Zamiast tego przeżyła koszmar: wychowawcy zmuszali ją do przyjmowania leków psychotropowych.

Miała 13 lat, kiedy sąd zdecydował, że dłużej nie będzie mieszkać z matką. Trafiła do domu dziecka przy ulicy Grottgera w Gdańsku. To była jedna z pomorskich placówek, którą prowadziła działająca od ponad 20 lat Fundacja Rodzina Nadziei.

"Miałam myśli samobójcze"

- Trzeciego dnia wychowawcy przyszli po mnie i powiedzieli, że musimy jechać na kontrolę do psychiatry - wspomina Ola. Tam ze szczegółami wypytywano ją o rodzinę biologiczną, ale dziewczyna nie chciała opowiadać.

- Więc lekarka powiedziała wychowawcom, że dzieje się ze mną coś złego i trzeba dać mi leki. Na wyciszenie, uspokojenie. Dostałam hydroksyzynę, chlorprotiksen i concertę - wylicza Aleksandra. Nazwy pamięta bardzo dobrze. - Bo to są trzy pierwsze leki, które dostałam - tłumaczy. W ten sposób zaczął się dramat dziewczyny. Po psychotropach czuła się fatalnie. - Jak zombie. Byłam osowiała, nie chciało mi się żyć. Miałam myśli samobójcze - opowiada. Ola nie była jedyna.

"Dla wygody, spokoju"

Dziennikarze UWAGI! ustalili, że podobne leki podawano też innym dzieciom przebywającym w tej oraz w innych placówkach prowadzonych przez fundację. Dotarliśmy do byłej wychowawczyni, która przez kilka lat pracowała w jednej z nich. - Wiadomo było, że te dzieci mają różne zaburzenia, problemy ze snem, że jest duża agresja wśród tych dzieci. Leki dawali wychowawcy. Dla wygody, spokoju – mów pani Małgorzata.

Ola brała psychotropy przez trzy lata. - Z czasem zaczęłam się buntować. Usiłowałam ukrywać leki, np. chowałam je pod językiem - wspomina. Taka strategia przynosiła efekt, ale tylko w przypadku części wychowawców. Tych, którzy leki dawali dzieciom do ręki. - A potem wychodzili z pokoju. Mówili, że to nasza sprawa, co z tym zrobimy. Ale byli też tacy, którzy zmuszali nas do brania tych leków - podkreśla Aleksandra.

Tak było w przypadku 12-letniej Marty, która podobnie jak Ola sprzeciwiała się braniu leków psychotropowych. - Jeden z wychowawców usiadł na tą chudą dziewczynkę i wpychał jej te leki na siłę, do buzi. Widziałam to na własne oczy - opowiada Aleksandra i wspomina, że niektóre dzieci były tak zdesperowane, że potrafiły uciekać przed wychowawcami przez balkon.

Skarżyli się

Czy to możliwe, by urzędnicy - którzy regularnie kontrolują tego typu placówki - nie wiedzieli o tych praktykach? - Jeżeli do danego domu przychodziła kontrola, np. w ośrodka pomocy rodzinie czy urzędu wojewódzkiego, to ma dostęp do zeszytu leków. Musi mieć - podkreśla Małgorzata, opiekunka w domu dziecka prowadzonym przez FRN.

Kierownik MOPR w Gdański potwierdza. Owszem, jego pracownicy wiedzieli, że dzieci dostają leki psychotropowe. - I sprawdzali, czy lekarze wypisali na nie recepty! - podkreśla Leszek Grondzki. Jak to możliwe, że pracowników nie zastanowiło, że takie środki dzieci przyjmują nawet 3 lata? - Jeżeli specjalista uznaje, że to jest okres, przez który powinno się podawać leki, to my się opieramy na jego fachowości! Nie jesteśmy jednostką, która może podważać decyzje lekarza - upiera się kierownik MOPR.

Potwierdza jednak, że doszło do tego, że zdesperowani wychowankowie domu dziecka sami przyszli do ośrodka pomocy rodzinie, żeby się poskarżyć na złe traktowanie. - Mówiły nam, że warunki w domu nie są do końca odpowiednie. I my od razu wtedy podjęliśmy działania! - odpowiada Grądzki.

Traumatyczne wspomnienia

Aleksandra do dziś nie może uwolnić się od traumatycznych wspomnień. W domu dziecka spędziła ponad trzy lata. Kiedy spacerujemy w okolicy, bardzo się denerwuje. - Nie pałam miłością do tego miejsca - wyjaśnia. A kiedy słyszy pozdrowienie od jednego z przedstawicieli fundacji Rodzina Nadziei, ucieka z płaczem. - Spotkało mnie tu bardzo dużo zła - mówi kobieta.

Psychiatra, która zajmowała się wychowankami domu dziecka przy ulicy Grottgera, to prywatnie siostra prezesa fundacji. Lekarka spotkała się z nami, ale powołując się na tajemnicę lekarską nie zgodziła się na upublicznienie swojej wypowiedzi. Powiedziała nam jedynie, że przepisywane przez nią leki były jedną z form pomocy wychowankom domu dziecka.

podziel się:

Pozostałe wiadomości