Przepustka za łapówkę

Wystawiał przepustki, załatwiał pracę poza murami więzienia, pisał pozytywne opinie. A wszystko za odpowiednią łapówkę. Taki interes rozkręcił w areszcie śledczym w Białymstoku jego długoletni pracownik porucznik Janusz Z. Policjanci z Centralnego Biura Śledczego kilka dni temu zatrzymali mężczyznę, jednak skala jego działalności nie jest jeszcze znana.

Janusz Z., były oficer Urzędu Ochrony Państwa w Warszawie, pracował jako młodszy wychowawca i opiekun w białostockim areszcie śledczym od sześciu lat. W tym czasie zdobył zaufanie u więźniów, którzy zgłaszali się do niego, kiedy chcieli wyjść z aresztu na kilka dni. Mężczyzna wpisywał też do akt skazanych pozytywne opinie, co przyczyniało się m.in. do warunkowych zwolnień z aresztu. - Według naszych informacji, stworzył niespotykaną rzecz - swoiste biuro podróży – mówi nadkomisarz Jacek Dobrzyński, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. – Oferował możliwość wyjścia lub wyjazdu na urlop w zamian za pieniądze – od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Czasem wystarczył alkohol. Policjanci i prokuratorzy podejrzewają, że 35-letni Janusz Z. prowadził swój interes od co najmniej dwóch i pół roku. Poza przepustkami załatwiał także więźniom prace na zewnątrz, w zamian ci oddawali mu część zarobionych pieniędzy. Wiadomo, że przyjął od nich minimum 30 tysięcy złotych łapówki. - Chodziło o różne kategorie przestępców – mówi Adam Kozub, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. – Byli przestępcy drobni, którzy nie chcieli czekać i wyjść wcześniej na przepustkę. Ale też groźni przestępcy. Informacje o skazanych, którzy przebywali w areszcie jako świadkowie w innych procesach lub oczekiwali między innymi na przydział do Zakładów Karnych, a mieli kontakt z Januszem Z., są utrzymywane w tajemnicy. Jak się dowiedział reporter UWAGI!, na wolności dzięki wychowawcy znaleźli się prawdopodobnie gwałciciele i sprawcy rozbojów. Zatrzymanie Janusza Z. było możliwe dzięki skuteczności dyrektora aresztu, który wychwycił nieprawidłowości w aktach więźniów i powiadomił organy ścigania. Janusz Z. przyznał się, że przyczynił się do wyjścia na wolność co najmniej 16 osób, od których przyjął korzyści majątkowe. Policja poszukuje odpowiedzi na pytanie, czy wychowawca mógł działać sam i samodzielnie podejmować decyzje o wypuszczaniu więźniów bez żadnej odgórnej weryfikacji. Tym bardziej, że, jak informuje Luiza Sałapa, rzecznik prasowy Centralnej Służby Więziennej, decyzje o wyjściu aresztowanych poza mury więzienia podejmuje komisja penitencjarna z dyrektorem zakładu na czele. - Zebrany przez nas materiał może wskazywać na to, że podejrzany niekoniecznie działał sam – mówi nadkomisarz Jacek Dobrzyński, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. Prowadzący śledztwo badają, czy w białostockim areszcie tylko automatycznie zatwierdzano wnioski wychowawcy. Analizowany jest także wariant współpracy Janusza Z. z innymi pracownikami więzienia. Skazani, którzy korzystali z płatnych przepustek przebywają w areszcie, a sam skorumpowany strażnik został oddany do dyspozycji sądu. Sąd Rejonowy w Białymstoku zastosował wobec niego areszt na trzy miesiące. Śledztwo w tej sprawie trwa. Prawdopodobne jest, że liczba osób, które wyszły na wolność dzięki Januszowi Z. będzie rosła, nie tylko w Białymstoku. - Wiemy, że swój proceder stworzył w Białymstoku – mówi nadkomisarz Jacek Dobrzyński. – Teraz musimy sprawdzić, czy był to patent indywidualny, czy też podobne zjawisko występowało w innych aresztach śledczych w kraju. Skorumpowany strażnik nie będzie jedyną osobą, której prokuratura przedstawi zarzuty w tej sprawie. Wszystko wskazuje na to, że zarzuty zostaną postawione także osobom, które dawały lub przekazywały mu łapówki, czyli skazanym, a także rodzinom osób, które opuszczały areszt.

podziel się:

Pozostałe wiadomości