Przedszkolaki były głodne

TVN UWAGA! 134756
Prywatne przedszkole miało zapewnić dzieciom komfort i wysoki poziom opieki. Jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Zaniepokojeni rodzice przedszkolaków  opowiedzieli UWADZE! o swoich koszmarnych doświadczeniach związanych z pobytem w jednym z poznańskich przedszkoli.

Mamy szukały w Poznaniu dobrego przedszkola dla swoich pociech. - Siostry syn uczęszczał tam wcześniej i przedszkole miało bardzo dobrą opinię. Była zadowolona i stwierdziłam, że poślemy tam nasze dziecko –mówi Anna Tapelska, mama Adriana. - Ja była zachwycona ideą, że dzieci mówią po angielsku. W domu po polsku, w przedszkolu po angielsku. To było podstawowym argumentem. A dodatkowo było tam kameralnie – dodaje Agnieszka Szczęsnowska, mama Michała. Jednak po kilku miesiącach obie mamy zauważyły, że ich dzieci wychodzą z przedszkola brudne i głodne. - Dziecko było brudne, załatwiało się w majtki i nikt tego nie sprawdzał. Odbierałam dziecko, przebierałam zabierałam do samochodu, dawałam jeść i pić – wspomina Anna Tapelska. - Dziecko przyjeżdżało do domu i pytało, kiedy będą ziemniaczki na obiad. To mnie zastanowiło, że dziecko przyjeżdżało do domu i chciało jeść a nie iść się bawić – mówi Agnieszka Szczęsnowska. Również syn pana Piotra przychodził do domu głodny, pewnego dnia mężczyzna dowiedział się od syna, że jednym kotlecikiem przygotowanym na obiad żywiło się kilkoro dzieci. Pani Joanna była wychowawczynią w tym prywatnym przedszkolu i postanowiła opowiedzieć reporterom UWAGI!, co się tam działo. - Pracowałam tam cztery miesiące. Widziałam, jak zarządza się przedszkolem prywatnym, jak dyrektor potrafi okradać dzieci i rodziców. Zauważyłam, że porcje jedzenia dla dzieci są za małe. Najbardziej irytujące było, kiedy przyjeżdżał catering. Pytaliśmy się, ile przyjechało porcji. Mówili, że 12, 15, a z dwóch grup w przedszkolu było 21 dzieci. Zdarzało się, że woźna odkładała coś dla nas. Wtedy naszą porcję rozdzielaliśmy między dzieci. Wiadomo było, że pierwsze porcje, które były odkładane, były dla pani dyrektor i jej mamy – opowiada kobieta. Zamawiane porcje były rozdzielane pomiędzy dzieci i personel. Dziennikarze dotarli do faktur, które firma cateringowa wystawiała przedszkolu raz w tygodniu. Okazuje się, że nawet śniadanie kosztujące 2 złote było dzielone pomiędzy kilkoro przedszkolaków. W porównaniu z listą obecności, jednoznacznie można stwierdzić, ile porcji było przeznaczone dla dzieci. Porównanie zwykłych porcji, takich, które jadła pani dyrektor i tych, które były serwowane przedszkolakom, jednoznacznie pokazuje, dlaczego dzieci wychodziły głodne z przedszkola. Wielkość porcji powinni kontrolować przedstawiciele inspektoratu sanitarnego. - Widzę te porcje na zdjęciu. To są małe porcje. Być może wtedy nie wzbudzały podejrzeń, że są tak ograniczone. Te zdjęcia są dla nas dowodami - mówi Cyryla Staszewska, Powiatowa Stacja Sanitarno - Epidemiologiczna w Poznaniu. Oprócz pobierania czesnego, wynoszącego 600 złotych miesięcznie, pani dyrektor na każde dziecko dostaje dotacje z urzędu miasta. W dokumentach przekazywanych do urzędu jednak liczba dzieci w przedszkolu wzrasta do 37. W ten sposób dyrektorka, która jest jednocześnie właścicielką przedszkola pozyskiwała co miesiąc niezgodnie z prawem blisko 6 tysięcy złotych. Na liście płatności za przedszkole sprzed dwóch miesięcy zapisanych jest dwadzieścioro siedmioro dzieci. Część z nich jest urlopowana , nie chodzi do przedszkola i nie płaci czesnego ostateczna liczba dzieci w placówce to dwadzieścioro czworo. Była pracownica przedszkola wyjaśnia mechanizm oszustwa. - To jest wyłudzanie pieniędzy. Prawda, że są tam dzieci, które od bardzo dawna nie uczęszczają do przedszkola. To potwierdzili sami rodzice. Ktoś powinien sprawdzić, ile jest naprawdę dzieci, ale nikt nie sprawdza – mówi była pracownica. Urzędnicy bronią tłumaczą, że faktycznie nie kontrolowali przedszkola, bo nie pozwalały im na to przepisy. Twierdzą, że po zmianie prawa od ponad miesiąca mogą już na kontrolować prywatne przedszkola. - Jeżeli dzieci rzeczywiście zapisane są fikcyjnie i pobierana jest dopłata, to jest to przestępstwo - przyznaje Andrzej Tomczak, dyrektor Wydział Oświaty Urzędu Miasta Poznania. Przedszkole mimo wysokich dotacji nie spełnia także wielu wymogów sanitarnych. W przedszkolu jest tylko jedna toaleta na 24 dzieci, a przedszkolaki muszą załatwiać się na korytarzu. - Sanepid przyjechał na kontrolę i pani dyrektor powiedziała, że toaleta pracownicza jest w piwnicy, ale ona nie działa od kilku miesięcy. To była jedna toaleta dla wszystkich dzieci w przedszkolu – mówi była pracownica. Sanepid przyznaje, że od lat zauważał różne nieprawidłowości w przedszkolu i polecał ich usuniecie. Dyrektor przedszkola zapewniała, że dostosuje się do tych poleceń, jednak swoich zapewnień nie realizowała. Tak było na przykład ze zbudowaniem większej łazienki. Dopiero pod koniec kwietnia inspektorzy zwrócili się do nadzoru budowlanego z prośbą o sprawdzenie czy przedszkole może dalej istnieć. - W tym przedszkolu, odkąd jest zarejestrowane, zawsze były jakieś nieprawidłowości. I są zalecenia, aby je usunąć. Jeśli pani cały czas się odwołuje, to można było mniemać, że pani w którymś momencie łazienkę zrobi. Ale skończyło się już. Czekamy na decyzję nadzoru budowlanego – mówi Cyryla Staszewska, Powiatowa Stacja Sanitarno - Epidemiologiczna w Poznaniu. Reporterzy chcieli, by dyrektorka przedszkola wytłumaczyła dlaczego oszukuje rodziców i urząd miasta. Ale kobieta nie chciała rozmawiać. Ci rodzice, którzy wystąpili w reportażu już zabrali swoje dzieci z przedszkola. Kontrola przeprowadzona po wizycie UWAGI! przez urząd miasta potwierdziła, że dyrektorka przedszkola wyłudzała dotacje z urzędu miasta. Urzędnicy zapowiadają, że będzie musiała zwrócić pieniądze wraz z odsetkami.

podziel się:

Pozostałe wiadomości