Do szokujących zdarzeń doszło na parkingu w pobliżu niemieckiego lotniska we Frankfurcie nad Menem. Właściciel polskiej firmy transportowej, w asyście wynajętych ochroniarzy, próbował odebrać ciężarówki od strajkujących kierowców.
- Nie chciał nam zapłacić, ale chciał zabrać samochody i nas wygonić. Nie spodziewaliśmy się takiego zachowania w Europie – mówi Bakul, jeden z kierowców, z którym rozmawiała reporterka Uwagi!
- Przyjechała niemiecka policja i uniemożliwiła im tę akcję – dodaje Bakul.
Zajście rejestrowała telewizja Patriot24 związana z firmą Krzysztofa Rutkowskiego, a nagranie zostało opublikowane w internecie.
Protest kierowców, pracujących dla polskiej firmy, stał się głośny w całej Europie i na świecie.
Pomagają finansowo całym rodzinom
Kim są kierowcy, którzy wstrząsnęli branżą transportową? Nasi dziennikarze pojechali do Niemiec, aby porozmawiać z protestującymi.
- Mam dwoje dzieci i tylko ja pracuję – tłumaczy jeden z kierowców z Gruzji.
- Mamy rodzinę, dzieci, ale utrzymuję też moich rodziców - dodaje inny.
- Śpimy, pracujemy i jemy w ciężarówkach. To jest nasz dom – mówi Tornike, kolejny kierowca.
Kierowców protestujących na niemieckim parkingu wspierają działacze z organizacji i związków zawodowych z różnych krajów Europy. Z kolei okoliczni mieszkańcy donoszą prowiant.
„Jest strach w całej branży”
Kim jest właściciel ciężarówek i jak tłumaczy strajk pracujących dla jego firmy kierowców? Żeby się tego dowiedzieć, spotkaliśmy się z Łukaszem Mazurem.
To przedsiębiorca z południowej Polski. W jego firmach pracuje około 2 tysięcy osób.
- Koledzy z branży pytają, dlaczego tego [protestu – red.] jak najszybciej nie ugaszę, bo ich kierowcy już straszą, że będą robić tak samo – mówi Mazur.
Brak zapłaty?
Głównym powodem protestu są zarzuty kierowców, którzy twierdzą, że właściciel firmy nie zapłacił im należnego wynagrodzenia.
- Zadzwoniłem do księgowości i zapytałem, dlaczego mi nie zapłacili, a oni powiedzieli, że to decyzja szefa – mówi Wasyl, kierowca z Gruzji. I dodaje: - Na utrzymaniu mam całą rodzinę, w tym trzyletnie dziecko. Moja matka i ojciec nie pracują. Wszyscy czekają na pieniądze ode mnie. Zawsze był jakiś powód, dlaczego nie wypłacili pieniędzy.
- Jeden z kierowców, choć pracuje cztery miesiące, to dostał 800 euro. Opadały nam ręce – mówi Michael Wahl z organizacji „Uczciwa Mobilność”.
Inną wersję przedstawia polski przedsiębiorca. Twierdzi, że kierowcy pracują na umowach zlecenie i zgodzili się otrzymywać pieniądze dopiero półtora miesiąca po wykonaniu pracy.
- Nie zalegam w żaden sposób z płatnościami – zapewnia Łukasz Mazur i tłumaczy: - Są różne uzależnienia – jeżeli kierowca wykonuje zlecenie, to ma dokumenty przewozowe, z których musi się ze mną rozliczyć. Tak naprawdę dokumenty są dla mnie istotne i kluczowe, żebym dostał płatności jako firma.
- Pensję za styczeń dostałem pomniejszoną o 300-400 euro. Nie wypłacili mi pieniędzy za weekendy. Zadzwoniłem więc do księgowości i odpowiedziano mi, że to decyzja szefa – opowiada jeden z kierowców.
- Zaproponowałem kierowcom, żeby za niedziele w styczniu i lutym nie płacić, bo jest ciężko na rynku w transporcie. Nie było żadnych sprzeciwów – mówi Łukasz Mazur. I dodaje: - Nikt nie zmusza kierowców, żeby pracowali. To oni decydują, czy pobierają zlecenia.
Kierowcy skarżą się też na inne powody obcinana wynagrodzeń.
- Moja ciężarówka miała małe uszkodzenie na karoserii i z tego powodu firma zablokowała mi wypłatę 700 euro. To jest kompletnie nie do zaakceptowania, przecież ciężarówki mają dwie polisy ubezpieczeniowe. Jak mogą domagać się 700 euro za małą rysę? – dziwi się Dawit, kierowca z Gruzji.
- Jeżeli chciałbym zgłaszać każdą szkodę, którą zrobią kierowcy, to firma miałaby takie składki ubezpieczeniowe, że nie zarobiłaby na same składki. Szkody do 700 euro to tak zwany ich wkład własny, może chodzić o 100 euro do 700 euro. Wszystko powyżej zgłaszane jest do ubezpieczyciela – tłumaczy Łukasz Mazur i zapewnia, że pensja nie jest ucinana z powodu drobnej ryski.
- Odliczamy im z pensji za konkretne uszkodzenia – przekonuje.
Okazuje się, że w zeszłym roku podczas kontroli w firmach zarządzanych przez Łukasza Mazura inspektorzy transportu drogowego stwierdzili wiele nieprawidłowości.
- Zatrudniamy dużo ludzi, około 2000 osób. Nie mogę odpowiadać za każdego pracownika, który czegoś nie dopilnował. Były różne naruszenia, ale one nie były ze strony firmy, ale bardziej od zleceniobiorców – przekonuje Mazur.
„Pracownik nie strajkuje bez powodu”
Jakie zdanie o tej sprawie ma polska branża transportowa? O opinię poprosiliśmy prezesa Organizacji Pracodawców Transportu i Logistyki.
- Zgodność z prawem nie oznacza zgodności z przyzwoitością, etyką i moralnością – mówi Maciej Wroński. I dodaje: - Należy wsłuchiwać się w to, co mówią pracownicy, należy taktować ich jak partnera. Skoro doszło do takiego konfliktu, to widać, że czegoś zabrakło. Pracownik nigdy nie będzie strajkował bez powodu. Nie będzie podejmował takich działań, szczególnie, że ma do czynienia z drugą stroną, która też ma swoich prawników. Musiało naprawdę coś pójść za daleko, że doszło do takiego konfliktu, takiego strajku.
Strajkujący kierowcy przyznają, że zaczęli już otrzymywać przelewy z wynagrodzeniem, którego się domagali. To jednak nie oznacza, że już kończą swój protest.
- Czekam jeszcze na 6500 euro – mówi Wasyl. Ale zaznacza: - Oddam kluczyki, dopiero jak zapłacą pieniądze wszystkim kierowcom.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Będziemy strajkować dopóki wszyscy nie dostaną pieniędzy – dodaje inny kierowca.
Polski przedsiębiorca twierdzi, że spłacił już wszystkie zobowiązania finansowe wobec protestujących. Nie zgadzają się z tym kierowcy, którzy twierdzą, że do zapłaty jest jeszcze prawie 100 tysięcy euro.
Cały reportaż zobaczysz w serwisie VOD.pl oraz na player.pl
Autor: Uwaga! TVN