- Na Ukrainie nie ma pracy, nie ma zatrudnienia. Pomyślałem, żeby pojechać do Polski za lepszym życiem - wspomina Denis. Na Ukrainie zostawił całą swoją rodzinę - rodziców i rodzeństwo. Artur też spodziewał się, że w Polsce będzie mu lepiej. - Polska jest w Unii Europejskiej, jest tu praca - mówi o swoich oczekiwaniach wobec naszego kraju.
Zostali oszukani
Chcąc podjąć legalną pracę w Polsce, Artur i Denis, musieli więc zdobyć specjalne oświadczenie o zamiarze zatrudnienia. Wystawia je firma a rejestruje urząd pracy - pod warunkiem, że na oferowane miejsce nie ma polskiego pracownika. Dla obu Ukraińców oświadczenie takie było podstawą do starania się o polską wizę.
Denis i Artur dostarczyli więc wszystkie dokumenty, a następnie otrzymali wizy i zaproszenia. Uiścili też wszystkie opłaty - jak wylicza Denis, było to ok. 200 dolarów.
Po kilkunastu godzinach podróży z Dniepru Artur i Denis docierają do Warszawy. Tu mają się skontaktować z pracodawcą, który zapewniał, że da im legalną pracę. Gdy jednak próbują dodzwonić się pod podany numer, okazuje się że ten nie istnieje. Uświadamiają sobie, że zostali oszukani.
Handel oświadczeniami
Jak się dowiadujemy, podobne sytuacje zdarzają się często. - Istnieją podmioty, które składają oświadczenia o zamiarze zatrudnienia po to, żeby później na podstawie tych oświadczeń te osoby z Ukrainy uzyskały możliwość wjazdu do Polski, natomiast faktycznie nie zamierzają w ogóle ich zatrudniać - opisuje proceder Grzegorz Baczewski z Konfederacji Lewiatan. Jak dodaje, powstają firmy, które - chociaż nikomu nie dają pracy - to wystawiają dziesiątki, a nawet setki takich oświadczeń w miesiącu. - Handlują tymi oświadczeniami - nie ma wątpliwości Baczewski.
Lech Antkowiak z Urzędu Pracy w Warszawie zdaje sobie sprawę z tego, ile na Ukrainie warte są oświadczenia, zna też całą ścieżkę. - Jedzie kurier przez wieś, informuje, że będzie zbierał zapisy dla tych, którzy chcą pojechać do pracy do Polski. Po dwóch czy trzech dniach wraca i ma już gotowe listy z wszystkimi danymi. Żeby na taką listę trafić, trzeba zapłacić na "dzień dobry" 50 euro - tłumaczy i opisuje dalej: - Jedzie samochodem ten plik informacji do polskiej albo ukraińskiej firmy, działającej na terenie Polski, tu jest wbijane do naszego systemu i u nas pojawiają się te wszystkie oświadczenia. Za chwilę przedstawiciel firmy pojawia się z wersją papierową tego oświadczenia i [mówi - red.]: "proszę mi tu postawić pieczątkę".
Takie oświadczenie urząd pracy musi zarejestrować. Odmówić może jedynie w sytuacji, gdy na lokalnym rynku byłyby osoby, czekające na zatrudnienie na stanowisku oferowanym przez potencjalnego pracodawcę. - Nie mamy tynkarzy, glazurników, murarzy, zbrojarzy, cieślów, w związku z tym spora część tych oświadczeń jest wpisywana pod te zawody. Oni wiedzą, że im tego nie zakwestionujemy - mówi Lech Antkowiak i dodaje, że może jeszcze sprawdzić, czy firma działa legalnie. - Jeżeli mamy choćby cień wątpliwości, informujemy te służby, które powinny o tym wiedzieć - deklaruje. Taką służbą jest Straż Graniczna.
- Jeżeli zidentyfikujemy podmiot, który jest "słupem", który z rejestracji oświadczeń uczynił sobie źródło dochodu, przesyłamy informację do Ministerstwa Rozwoju, które wszczyna postępowanie administracyjne i bardzo często efektem jest wykreślenie takiego przedsiębiorcy z centralnej ewidencji przedsiębiorców - tłumaczy oficer operacyjny Straży Granicznej.
580 oświadczeń
Według informacji z oświadczenia, które Artur i Denis dostali w ukraińskim centrum wizowym, firma, która obiecała im pracę na budowie, mieści się na jednym z wrocławskich osiedli. Gdy jednak udajemy się na miejsce, okazuje się, że trafiamy do... prywatnego mieszkania. - Taka firma się tu w ogóle nie mieści. Nic takiego tu nie ma - słyszymy na miejscu. Kobieta, która otwiera drzwi, nie ma żadnych namiarów do mężczyzny, który kiedyś prowadził tam działalność.
Tymczasem okazuje się, że firma ta zarejestrowała w Urzędzie Pracy około 580 oświadczeń. Czy taka liczba nie powinna wzbudzić podejrzeń we wrocławskim urzędzie pracy? - Refleksja być może się pojawia, natomiast to jest za mało, żeby odmówić rejestracji takiego oświadczenia. Musimy procedować to zgodnie z przepisami - mówi Maciej Sałdacz z Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu. Dodaje, że w przypadku tej firmy powiadomiona została Straż Graniczna. - Z pewnością podjęła odpowiednie kroki w celu weryfikacji - twierdzi.
Oszukiwanym i wykorzystywanym obywatelom Ukrainy pomagają różne fundacje, które czasem znajdują dla nich zatrudnienie. Denis i Artur zdecydowali się szukać pomocy w działającym od kilku miesięcy Związku Zawodowym Pracowników Ukraińskich w Polsce. Jak przyznaje Jurij Karyagin, który działa w Związku, w podobnej sytuacji, jak nasi bohaterowie, znajduje się bardzo dużo ludzi. Wszystko przez nieuczciwe firmy. - Za 200-300 dolarów sprzedawali zaproszenia, a tam - jak sobie człowiek poradzi - mówi. Zaznacza, że ofiary to zwykle biedni ludzie, którzy chcą pracować legalnie, a zostają oszukani.
Powrót? Nie wchodzi w grę
Dla Ukraińców, którzy zapłacili ogromne pieniądze za wyjazd do Polski, powrót do ojczyzny nie wchodzi w rachubę. Ryzykując deportacją, podejmują nielegalną pracę, często za głodowe pensje. Jak twierdzi Jarosław Cichoń z Głównego Inspektoratu Pracy, obcokrajowcy bardzo rzadko zgłaszają się do jego urzędu ze skargami na warunki pracy, boją się bowiem deportacji. Sytuację taką natomiast wykorzystują nieuczciwi pracodawcy, "kredytując sobie działalność gospodarczą". - Na przykład zatrudniają cudzoziemców, nie płacąc im - mówi.
Według Lecha Antkowiaka powodem patologii, która powstała przy zatrudnianiu obywateli z innych krajów, jest to, że nasze "państwo sobie odpuściło". - Jeżeli my będziemy Ukraińców tak traktować, to za chwilę będziemy prosić, żeby u nas zostali. Ponieważ otwierają się dla nich rynki europejskie - zwraca uwagę i dodaje, że Europa szybko zorientowała się, że jest to bardzo dobry pracownik. - To ich wyróżnia: że chcą pracować, chcą pracować za mniejsze pieniądze, i są w takiej sytuacji, że nie będą dyskutować będą zapieprzać - mówi.