Grupa młodych ludzi z Warszawy odnalazła koty w Jadwisinie. Młodzi ludzie szukają innych takich hodowli, dlatego nie chcą pokazywać swoich twarzy w telewizji. - Przyjechaliśmy, aby pomóc pani, która wynajmuje tutaj parter domu. Poczuliśmy niesamowity fetor kociego moczu, słyszeliśmy darcie się kotów na górze. Skontaktowaliśmy się z właścicielem mieszkania, nie miał pojęcia, co się tam dzieje. Dał nam pełnomocnictwo do tego, że możemy działać – mówi Igor, obrońca zwierząt. Na co dzień kotami miała się opiekować pani Jolanta, wynajmująca parter domu. - Tych kotów było początkowo dwa, potem cztery, sześć, dziesięć. Potem liczba zaczęła dochodzić do 20. Koło grudnia znowu dojechały – wspomina Pani Jolanta, sąsiadka nielegalnej hodowli kotów. Magdalena K. od około roku zwoziła koty ze swojego mieszkania na Ursynowie do domu w Jadwisinie. Nie przypuszczała, że ktoś wpadnie na ślad jej hodowli. - Zamrażarka od początku jak tu się sprowadziliśmy, była na prośbę Magdy, w jej użytkowaniu. Za jakiś czas zobaczyłam, że do mojej lodówki wkładane są resztki kociego jedzenia. Wyjęłam to ze swojej zamrażarki i chciałam włożyć do jej zamrażarki. Zobaczyłam, że jest zamknięta na klucz a kluczyka nie ma. Teraz już wiem, dlaczego – mówi pani Jolanta, sąsiadka nielegalnej hodowli kotów. W sumie w chłodni znaleziono zwłoki 67 zwierząt. Z domu w Jadwisinie uratowano 72 koty. - Kobieta, która zajmowała się tymi kotami, została przesłuchana. My zbieramy materiał dowodowy, czekamy jeszcze na opinię biegłego, bo ona jest tu bardzo istotna. Jeśli opinia do nas dotrze, będzie można mówić o stawianiu konkretnych zarzutów – tłumaczy Mariusz Mrozek, Komenda Stołeczna Policji. Dwóch naszych informatorów twierdzi, że Iwona D. jest współwłaścicielką kotów z Jadwisina. Kiedy wybuchł skandal, kobieta zniknęła. Nie można zastać jej w pracy ani w domu, nie odbiera telefonów. Wydała stanowcze oświadczenie, w którym zaprzecza, że ma cokolwiek wspólnego z martwymi kotami znalezionymi w chłodni. Krzysztof Kalisz przez kilka miesięcy zajmował się kotami Iwony D. - 11 lat temu ona była fanatyczką kotów, kiedy kupiła pierwszego kota. Miała bzika, bardzo je kochała. Ale jej się w głowie poprzewracało, bo chciała stworzyć nowy kolor. Jak rok temu przeszedłem do niej w listopadzie pierwszy raz, to w jednym mieszkaniu było około 130 a w drugim mieszkaniu było sześć kocurów w klatkach. One by się pozabijały, gdyby nie trzymała ich w klatkach. Jej się w głowie poprzewracało, bo chciała nowy kolor stworzyć. Dlatego kupiła koty orientalne i norweskie. I z norweskich chciała przerzucić kolor do orientalnych. Robiła krzyżówki. Jej nie zależało na tych kotach. Koty padały dlatego, że nie rodziły się w tym kolorze, w jakim miały być. Jak się kot rodził w innym kolorze, to nie była nim zainteresowana. Mógł zdechnąć, umrzeć. Te koty padały, bo były chore, ona ich nie leczyła. Albo często były głodne – mówi Krzysztof Kalisz, znajomy Iwony D. Sąsiedzi Iwony D. z Wilanowa twierdzą, że przez niemal trzy lata byli zwodzeni przez sąsiadkę, co do liczby kotów, jakie trzymała w swoim apartamencie. - Pani gotowała karmę dla zwierząt, zostawiała ją na palniku i wychodziła. Garnek wypalał się do tego stopnia, że było zadymienie. Wtedy pierwszy raz udało się wejść do środka strażakom. I wtedy brygadzista oficjalnie mógł potwierdzić, że tam nie ma dwóch, czterech kotów, jak pani Iwona mówiła, tylko tam jest około 80, 100 zwierząt – mówi Maciej Olejniczakowski, sąsiad Iwony D. Na podstawie prokuratorskiego nakazu, w maju z apartamentu kobiety zabrano tylko 26 kotów. Reszta zniknęła i nie wiadomo, co się z nimi stało. Mimo to Iwona D. została formalnie oskarżona o znęcanie się nad zwierzętami. - Podejrzana nie przyznała się do postawionego jej zarzutu. Wyjaśniła, że od dłuższego czasu prowadzi hodowle kotów, jest ich miłośnikiem i w jej przekonaniu zapewniała ona należyta opiekę zwierzętom – mówi Paweł Wierzchołowski, Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów. - Wszystkie koty, które zostały zbadane, są chore. Sierść jest matowa, świadczy to o złym doborze karmy, albo złym karmieniu. Podejrzewam, że jest to zaburzenie, nie jest to logiczne, żeby trzymać takie ilości kotów, w takich warunkach – dodaje Kamil Kędziorek, weterynarz, Straż dla Zwierząt. Opisywanymi kotami zajmuje się Straż dla Zwierząt.