Wypadek
- Pamiętam to jak dziś. Wyszedłem z pracy i miałem do przejechania 2-3 minuty, żeby odebrać dzieci ze szkoły. Strasznie wtedy padało, nie dało się jechać szybko, bo wycieraczki nie nadążały zbierać wody. Jak byłem na łuku, to zobaczyłem zbliżający się do mnie, pędzący, biały bus. Potem ten bus zjechał na mój pas i wjechał we mnie czołowo. To były ułamki sekund, nawet nie zdążyłem wcisnąć hamulca - wspomina Grzegorz Łuszcz.
- Jak odzyskałem przytomność, to zauważyłem, że bardzo krwawię. Nie mogłem oddychać, nie mogłem złapać powietrza. Darłem się z bólu, żeby mi pomogli - opowiada mężczyzna. I dodaje: - Powinienem dziękować Bogu, że żyję. Z tego, co mówili policjanci, to powinienem się cieszyć, że przeżyłem.
Żona pana Grzegorza szybko znalazła się na miejscu wypadku.
- Ludzie mówią, że ta pani straciła panowanie nad samochodem. Mówili, że szybko jechała - wspomina Patrycja Łuszcz.
Poważne problemy zdrowotne
Policjanci, badający przyczyny dramatycznego wypadku na ruchliwej drodze z Tarnowa do Kielc, nie mieli wątpliwości. Kierująca samochodem dostawczym Anna M. nie dostosowała prędkości do trudnych warunków na drodze, wpadła w poślizg i zderzyła się czołowo z prawidłowo jadącą czerwoną skodą. Jej kierowcę – 35-letniego magazyniera Grzegorza Łuszcza - karetka odwiozła natychmiast do szpitala.
- Na początku lekarz powiedział mi, że nic mi nie będzie. Jestem pozszywany i za kilka dni wrócę normalnie do domu i będę sprawny. Potem przeszedłem jednak operację kolana. Po niej spytałem, kiedy mogę wrócić do domu, a lekarz na to: „Kolego, jak po roku staniesz na tę nogę, to będzie dobrze”. Byłem zdziwiony, nie wiedziałem, że miałem takie poważne uszkodzenie nóg - opowiada pan Grzegorz.
Po powrocie ze szpitala, kolejne miesiące były dla licznej rodziny pana Grzegorza gehenną. Przykuty do specjalistycznego łóżka mężczyzna, wymagał ciągłej opieki.
- Było bardzo ciężko. Musiałam sama robić wszystko przy mężu, opiekować się nim 24 godziny na dobę. Podawać jedzenie, umyć, zmienić opatrunek - wymienia pani Patrycja.
- Dopiero po trzech miesiącach mogłem stanąć na nogi o kuli - dodaje pan Grzegorz.
2,5 roku bez odszkodowania
Dojście do częściowej sprawności zajęło panu Grzegorzowi prawie rok. Jednocześnie mężczyzna szacował powstałe w wyniku wypadku straty, by uzyskać odszkodowanie z polisy OC ustalonego przez policję sprawcy wypadku.
- Od wypadku minęło już 2,5 roku, a ja nie dostałem żadnego odszkodowania, ani za pojazd, ani za uszczerbek na zdrowiu. Ustalono sprawcę, ale jeden sąd stwierdził jedno, a drugi - drugie, a ja zostałem na lodzie - mówi pan Łuszcz.
Policja skierowała wniosek o ukaranie kobiety prowadzącej renault i wkrótce sąd wydał wyrok.
- Sąd Rejonowy w Busku-Zdroju wydał wyrok nakazowy, na mocy którego pani prowadząca pojazd została uznana za winną. Sąd wymierzył jej karę 500 złotych grzywny i w całości obciążył kosztami procesu. Wyrok jest prawomocny - mówi Tomasz Durlej, rzecznik Sądu Okręgowego w Kielcach.
- Zadzwoniłem do ubezpieczalni i powiedziałem, że to ta pani jest sprawcą wypadku. Po jakiś 12 dniach dostałem pismo, że odstępują od wypłaty ubezpieczenia ze względu na to, że pani powiedziała, że na asfalcie było coś oleistego i dlatego ona wpadła w poślizg - opowiada pan Grzegorz.
- Początkowo nie wierzyłem, w to, co czytam. Myślałem, że sobie ze mnie żartują - dodaje.
„Sąd cywilny potraktował wyrok sądu karnego jak świstek papieru”
Gdy radca prawny Tomasz Początek dowiedział się o historii pana Grzegorza, postanowił za darmo mu pomóc i pozwał towarzystwo ubezpieczeniowe do sądu cywilnego, domagając się wypłaty mężczyźnie odszkodowania. Jako kluczowy dowód wskazał wyrok skazujący Annę M. za spowodowanie wypadku.
- Jeśli policja przeprowadza czynności, a sąd stwierdza winę, to kogo obchodzi, co ktoś sobie mówi. Mówienie dziś o oleistej plamie na jezdni, to moim zdaniem, może być wymysł towarzystwa ubezpieczeniowego - ocenia Tomasz Początek, radca prawny.
Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych odmówiło rozmowy przed kamerą, zasłaniając się tajemnicą ubezpieczeniową. Chcieliśmy wytłumaczyć, że nasze pytania jej nie dotyczą, a chodzi wyłącznie o to, dlaczego zdecydowali się walczyć o kilka tysięcy złotych z ofiarą wypadku.
Nikt nie odpowiedział jednak na telefony reportera Uwagi!
- Złożyliśmy pozew i pan adwokat mi mówił, że mam się niczym nie martwić, bo mamy wyrok prawomocny. Wróciliśmy na salę sądową i sędzina powiedziała: „Oddalam pozew, bo nie udowodnił pan, że pani jest sprawcą wypadku”. Byliśmy w szoku. Tak nie powinno być, miałem wyrok prawomocny, że kobieta jest winna, a teraz wychodzi, jakby ją prawie chcieli uniewinnić. Do tego kazano mi jeszcze zapłacić tysiąc złotych kosztów sądowych - mówi pan Grzegorz.
- Moim zdaniem, sąd cywilny potraktował wyrok sądu karnego jak świstek papieru - dodaje mec. Tomasz Początek.
„To jest błąd sądu”
Sądy nie mogłyby wydać dwóch sprzecznych wyroków, gdyby nie pomyłka popełniona tuż po wypadku.
Lekarz na podstawie oceny stanu zdrowia pana Grzegorza tuż po zderzeniu aut uznał, że wróci on do zdrowia w mniej niż tydzień. To zaś oznaczało, że zdarzenie zakwalifikowano jako kolizję, a pani Anna została skazana za popełnienie wykroczenia, nie przestępstwa. W takiej sytuacji sąd cywilny nie ma formalnego zakazu wydania innego wyroku niż sąd karny.
- Mam wszystkie zwolnienia lekarskie, na każdym badaniu lekarz stwierdzał, że nie mam zdolności do pracy i wymagam rehabilitacji kręgosłupa i obu kolan. Wszystko trwało prawie rok - mówi mężczyzna.
Jak zatem doszło do tego, że nikt nie powiedział mężczyźnie, że policja i prokurator uznali, że obrażenie trwały mniej niż tydzień?
- Gdy policjant przyjechał po raz kolejny mnie przesłuchiwać, powiedział mi prosto w twarz, że to powinno być zaliczone jako wypadek samochodowy, a nie kolizja. Mimo to, nie zmienili tego, a ja nie wiedziałem, że trzeba to zrobić, bo nigdy nie miałem z takimi rzeczami styczności - mówi pan Grzegorz.
- Jak patrzę na akta sprawy, uszkodzenia samochodów, obrażenia pana Grzegorza, nijak mi się to nie klei do kupy. To powinno być uznane za przestępstwo, nie wykroczenie - uważa mec. Początek. I dodaje: - Teoretycznie pan Grzegorz miał możliwość zaskarżenia tego postanowienia, ale czas na reakcję był krótki - siedem dni - a on w tym czasie leżał w szpitalu, a potem w domu leczył rany.
- Nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją. To jest błąd sądu - uważa mecenas.
Dwa wyroki
Czy sąd cywilny uznał, że Anna M. nie jest winna? W uzasadnieniu sądu cywilnego czytamy: „Z zebranego w sprawie materiału nie wynika, że pani Anna ponosi winę za wskazane zdarzenie drogowe”.
Czy między dwoma orzeczeniami sądów nie ma sprzeczności?
- Poniekąd można dopatrywać się sprzeczności. Jakkolwiek należy zwrócić uwagę na relację między dwoma postępowaniami. To są dwa zupełnie różne reżimy, a sąd nie może kierować się wyłącznie rozstrzygnięciem sądu karnego, co do winy w sprawie o wykroczenie. Takie jest prawo - tłumaczy Tomasz Durlej, rzecznik Sądu Okręgowego w Kielcach.
Czy sąd cywilny mógł zignorować dowód w postaci ustaleń sądu karnego?
- Nie mógł zignorować, ale miał prawo oceniać. To są dwie zupełnie inne rzeczy - mówi Tomasz Durlej. I dodaje: - W mojej ocenie te wyroki nie są sprzeczne. (…) Mamy do czynienia z rozstrzygnięciem nieprawomocnym. Trzeba poczekać na rozstrzygnięcie sądu drugiej instancji, wtedy dowiemy się, jak w istocie zakończyły się oba te postępowania.
„Zostaliśmy bez niczego”
Pan Grzegorz nie może liczyć na szybkie otrzymanie odszkodowania. Wciąż nie wrócił również do pełni zdrowia.
- Po rehabilitacjach czułem, że kolano mnie boli. Mimo to przyjąłem się do pracy, popracowałem trzy miesiące i zaczęło mi puchnąć kolano. Lekarz mnie zbadał i powiedział, że nie mogę pracować. Sytuacja jest bardzo ciężka, zostaliśmy bez niczego - mówi pan Grzegorz.
- Na jednej sali sądowej sąd stwierdził, że pani jest sprawcą wypadku i wyrok się uprawomocnił. A na drugiej - zupełnie co innego. Nie powinno tak być. Czuję się pokrzywdzony przez sąd - dodaje mężczyzna.
- Liczę na zdrowy rozsądek. Uważam, że tutaj orzeczenie może być tylko jedno: wyrok sądu cywilnego powinien być uchylony i mój klient powinien otrzymać odszkodowanie - mówi mec. Tomasz Początek.
Reprezentujący pana Grzegorza prawnik złożył apelację od wyroku, który pozbawia ofiarę wypadku odszkodowania.
Udało nam się również porozmawiać ze sprawczynią wypadku Anną M. Kobieta nie zgodziła się na rozmowę przed kamerą, ale podkreśliła, że w żaden sposób nie sprzeciwia się temu, by panu Grzegorzowi wypłacono stosowne odszkodowanie.
Autor: Uwaga! TVN