Krzysztof Olewnik został porwany w październiku 2001 roku, zaraz po imprezie z udziałem policjantów, która odbyła się w jego domu. Porywacze zażądali okupu, który odebrali dopiero po dwóch latach. Mimo wzięcia pieniędzy nie wypuścili Krzysztofa. Zabili go, a jego ciało zakopali w lesie. Z ustaleń komisji śledczej wynika, że śledztwo od samego początku było prowadzone zadziwiająco nieudolnie. Komisja w trakcie przesłuchań i badania dokumentów związanych ze sprawą ustaliła na przykład, że funkcjonariusze gromadzący dowody w miejscu porwania dopuścili się rażących niedociągnięć. Z filmu nagranego w czasie pierwszych oględzin wynikało, że w domu było sporo krwi. Na jednej ze ścian widać wyraźnie czerwoną substancję. Właśnie w tym miejscu dopiero rok temu policjanci oderwali kawałek podłogi. Pod nią za pomocą specjalnych lamp odnaleźli ślady krwi. Z badań wynika, że nie jest to ani krew Krzysztofa, ani żadnego z porywaczy. To oznacza, że w domu ktoś jeszcze był. Kolejna bulwersująca rzecz, to pominięcie ważnego świadka. Dwa tygodnie po porwaniu pojawił się bardzo istotny trop. Policjanci ustalili, że telefon na kartę, którego porywacze użyli do pierwszego kontaktu z rodziną, został kupiony w jednym z warszawskich supermarketów. Na nagraniu widać mężczyznę w kurtce z kapturem i torbą w ręku, który kupił telefon. Sprzedawczyni bardzo dobrze go zapamiętała, ale policjanci jej nie przesłuchali. Po latach okazało się, że mężczyzna z filmu, który kupił telefon, to Wojciech F., szef bandy porywaczy. Niewytłumaczalne dla komisji jest także to, że sprawa tak poważnego porwania trafiła na biurko prokuratora z małej prokuratury rejonowej w Sierpcu. Prokurator Leszek Wawrzyniak prowadził ją przez rok, aż sprawa została mu odebrana. Przed komisją śledczą przyznał, że nie radził sobie z tym śledztwem. Na większość pytań o szczegóły śledztwa odpowiadał, że nic nie pamięta. Następnym błędem w śledztwie było uporczywe trzymanie się wersji o samouprowadzeniu Krzysztofa Olewnika. Założono, że on sam sfingował swoje porwanie. Policjanci tracili czas na badanie mnóstwa bocznych wątków, a zlekceważyli tak istotne tropy, jak anonim, który ponad rok po porwaniu, gdy Krzysztof jeszcze żył, dotarł do rodziny. Nadawca sugerował w nim, co po latach okazało się prawdą, że w porwanie są zamieszani dwaj mieszkańcy Drobina - Ireneusz Piotrowski i Robert Pazik. Według członków komisji śledczej, policjanci zachowali się wyjątkowo nieudolnie w dniu przekazania okupu. Rodzina poinformowała policjantów, że dzwonili porywacze i prawdopodobnie tego dnia wezmą okup. Okup został przejęty 24 lipca 2003 roku. Siostra Krzysztofa, Danuta Olewnik, zgodnie z poleceniem porywaczy, zrzuciła 300 tysięcy euro z wiaduktu w Warszawie. Komisja nie dotarła do dowodów, wskazujących na to, by policjanci zrobili cokolwiek, aby ustalić, kto zabrał te pieniądze. Niespełna rok później w śledztwie doszło do kolejnego skandalu. Dwaj policjanci pozwolili sobie ukraść akta śledztwa, które przewozili w bagażniku nieoznakowanego policyjnego samochodu marki daewoo nubira. Auto zostawili na pół godziny na ulicy w centrum Warszawy. Gdy wrócili, samochodu już nie było. Śledztwo w tej sprawie zostało bardzo szybko umorzone. Wątpliwości komisji wzbudziła też personalna struktura śledztwa. Pracami policyjnej grupy, która w pierwszych latach szukała Krzysztofa, kierował Remigiusz M. z mazowieckiej komendy policji w Radomiu. Teraz ciąży na nim zarzut niedopełenienia obowiązków. Przez pierwsze dwa lata pracę Remigiusza M. nadzorował zastępca wojewódzkiego komendanta policji, inspektor Maciej Książkiewicz. Był on także znajomym Włodzimierza Olewnika. Ojciec Krzysztofa twierdzi, że Książkiewicz składał mu propozycje lukratywnych interesów, które jednak budziły podejrzenia biznesmena i dlatego je odrzucał. Komendant zmarł w 2003 roku. Dziś przewodniczący komisji Marek Biernacki mówi, że wszystko wskazuje na to, iż w czasie porwania Krzysztofa Olewnika w rejonie Płocka istniał nieformalny, patologiczny układ policyjno-biznesowy. Komisja śledcza badająca sprawę Krzysztofa Olewnika po półtorarocznym działaniu kończy prace. Szczegółowe wnioski powinny być znane za około dwa tygodnie. Andrzej Dera, zastępca przewodniczącego komisji, mówi, że będą one trudne, bo pokażą, że nasze państwo nie radzi sobie ze ściganiem przestępców. Szef komisji Marek Biernacki przytacza zasłyszaną opinię – że sprawa śledztwa w sprawie Krzysztofa Olewnika to polski Twin Peaks – tyle, że bez agenta Coopera. W reportażu wypowiadali się: Marek Biernacki (PO), przewodniczący komisji; Andrzej Dera (PiS), zastępca przewodniczącego komisji; Paweł Olszewski (PO), członek komisji; Mariusz Kamiński (PiS), członek komisji; Ireneusz Wilk, pełnomocnik rodziny Olewników.