Po tragedii w Nowej Hucie

- To byli zwyczajni ludzie, choć biedni – mówi o pięcioosobowej rodzinie, która wczoraj zginęła, gdy w ich mieszkaniu wybuchł gaz, jej sąsiadka. Rodzina C. korzystała z nielegalnej, prowizorycznej instalacji. Czy można było zapobiec tragedii?

Rodzina C. od lat korzystała z pomocy opieki społecznej. Ojciec był emerytem, matka otrzymywała rentę. Mieszkali razem z trójką dzieci - niepełnosprawnym 31-letnim synem Arturem, 11-letnią Kasią i 9-letnim Grzesiem. Sąsiedzi nie mogą wyjść z szoku. Pani C. była widywana codziennie, gdy odprowadzała dwójkę młodszych dzieci do szkoły. - Cały czas widzę, jak idzie z jednym dzieckiem do szkoły na ósmą, potem wraca po drugie, idzie z nim na dziesiątą – mówi z płaczem sąsiadka. – Cały czas tu była. A teraz jej nie ma. Łez nie potrafią powstrzymać także nauczycielki dwójki młodszych dzieci. Kasia i Grześ byli lubiani, tak przez nauczycieli, jak innych uczniów. - Grześ lubił pomagać wszystkim w klasie – mówi Agnieszka Kosiek, nauczycielka Grzesia. – Wszędzie było go pełno, takie żywe sreberko. Uczył się średnio, ale bardzo się starał. Nawet przed drugim semestrem spisał postanowienia, w czym ma się poprawić. Ewa Głowacka, nauczycielka Kasi, mówi o niej – miła, sympatyczna, lubiana przez koleżanki. Dlaczego doszło do tragedii? Na początku stycznia mieszkańcy bloku powiadomili gazownię o nielegalnej instalacji gazowej. Od tego czasu pracownicy gazowni średnio co trzy dni pukali do mieszkania państwa C., ale nikt im nie otworzył. Gazownia nie zwróciła się do policji ani straży pożarnej o pomoc w kontroli mieszkania. - Naszym zdaniem nie było zagrożenia, uzasadniającego asystę policji lub straży – mówi Marian Dobrzański, rzecznik prasowy zakładu gazowniczego w Krakowie. – Każda niefachowa ingerencja w instalację gazową niesie ryzyko. Zarządczyni bloku już dwa lata temu informowała właściciela budynku, czyli gminę Kraków, że w mieszkaniu może istnieć nielegalna instalacja. Otrzymała wówczas od gminy pismo, że kontrola przeprowadzona wewnątrz mieszkania nie potwierdziła tego. - W sytuacji, gdy miałam zapewnienie od gminy, że wszystko jest w porządku i gdy wiedziałam, że gazownia nie dostarcza gazu, bo licznik jest zdjęty, miałam prawo uważać, że wszystko jest w porządku – mówi Bożena Zaczek, zarządca budynku. Policja prowadzi postępowanie w sprawie wypadku. Przyczyny wybuchu ustali specjalna komisja.

podziel się:

Pozostałe wiadomości