"Mieszkam na ulicy Żelaznej. Temat dotyczy człowieka, który [tu] mieszka. Opieka się nim zajmuje, przynosi mu jedzenie, ale niestety to człowiek niedołężny. Nie ma w mieszkaniu łazienki i leży we własnych odchodach. Tak się nim zajmują" - z taką informacją do redakcji UWAGI! zadzwonił Sławomir Starczewski, sąsiad zaniedbanego mężczyzny.
Gdy przyjeżdżamy na miejsce, wszystkie informacje się potwierdzają: pan Józef wegetuje w strasznych warunkach - kuli się, przykryty poduszkami, na zabrudzonym materacu, wokół porozkładane są pojemniki z zepsutymi resztkami jedzenia. Wszędzie leżą brudne ubrania, miski i dziecięca wanienka. - Ja nie chodzę w ogóle - mówi mężczyzna i dodaje, że potrzeby fizjologiczne załatwia do zlewu, który ma w pokoju, i worków, które wyrzuca do śmieci.
"Mieli sprawdzić, czy nikt nie umarł"
Jak doszło do takiej sytuacji? Józef Kościński ma 75 lat. Z poprzedniego mieszkania został eksmitowany za niepłacenie czynszu i przydzielono mu lokal socjalny bez toalety. Pod koniec zeszłego roku stan zdrowia pana Józefa pogorszył się i mężczyzna przestał chodzić.
- Na początku był spokój, potem zaczął się wydobywać niepokojący zapach - mówi pan Sławomir i dodaje, że na miejsce wezwana została policja, która miała sprawdzić, czy w mieszkaniu czasem nikt nie umarł. - Po interwencji okazało się, że pan Józef żyje - mówi. Jak wspomina, z rozmowy z pracownicą opieki społecznej, którą spotkał na miejscu, wynikało, że pan Józef - chociaż ma wskazania - jest bez szans na szybkie uzyskanie miejsca w domu pomocy społecznej. Na dowód prezentuje nagranie rozmowy. - Jesteśmy w trakcie załatwiania domu opieki, ale to nie jest proste, bo trzeba czekać aż ktoś umrze - mówi kobieta, z którą na korytarzu rozmawiał pan Sławomir.
Zupełnie sam
Jak udaje nam się dowiedzieć, najbliżsi krewni pana Józefa już nie żyją, mężczyzna jest więc zupełnie sam. Jedyną pomocą, jaką otrzymuje, są ciepłe posiłki, dostarczane przez pracownika firmy cateringowej. Nikt nie pomaga mu w utrzymaniu porządku w mieszkaniu, ani nie doprowadza do toalety, która znajduje się poza mieszkaniem.
- Pan Józef mieszka na parterze, a toaleta jest tu, na pierwszym piętrze - mówi Agnieszka Wędroch. Według niej to już nie pierwszy raz, kiedy w tym lokalu umieszczana jest osoba, która ma problemy z poruszaniem się.
- Może dojść do tragedii, że kolejna osoba umrze w tym lokalu. Wcześniej były takie przypadki, dwie osoby umarły - mówi i dodaje że zwłoki jednego z lokatoróq znalezione zostały po tygodniu. - Wydaje mi się, że to jest taka umieralnia do wykańczania ludzi. Widać, że człowiek jest w ostatnim stadium swojego życia, to dają taki lokal - podejrzewa pani Agnieszka.
Kiedy rozmawiamy z mieszkańcami zaniepokojonymi sytuacją ich sąsiada, niespodziewanie zjawia się mężczyzna z obiadem dla pana Józefa.
- Ja z tym nic nie mogę zrobić - mówi i przyznaje też, że przydałoby się zabrać pana Józefa z mieszkania. - Po co ma tu leżeć? W takich warunkach to nie jest fajne - mówi.
"Siedzę i myślę"
Pan Józef, chociaż przez całe życie pracował jako kucharz, zawsze miał problemy z pieniędzmi. W obecnej sytuacji - co sam przyznaje - znalazł się przez hazard. - Na wyścigach grałem - mówi.
Co robi teraz przez całe dnie? - Siedzę i myślę. Zjem coś, obiad przyniosą z opieki, dobrze gotują - mówi. Gdy nasza reporterka zwraca uwagę na jedną z nóg mężczyzny, na której ściemniała skóra, ten bagatelizuje problem: - Pogryzły mnie robaki - twierdzi.
Mimo wyraźnych problemów ze zdrowiem i naszych długotrwałych starań, pan Józef jednak stanowczo odmawia wezwania pogotowia. W końcu, na jego prośbę, umawiamy się na spotkanie następnego dnia.
Wysprzątane mieszkanie
Gdy jednak w umówionym terminie znów przyjeżdżamy na Żelazną, okazuje się, że przed reporterką UWAGI! pana Józefa odwiedziły pracownice z pomocy społecznej. Mieszkanie zostało dokładnie posprzątane, wstawiono łóżko, przywieziono jedzenie i leki.
- Przyszły ósma, przed ósmą. Zadzwonili z opieki, że telewizja będzie - mówi pan Józef.
Podczas naszej rozmowy w progu mieszkania staje pracownica socjalna, odpowiedzialna za opiekę nad panem Józefem. Szybko jednak odwraca się na pięcie i wychodzi. Gdy zaczynamy dopytywać, dlaczego wcześniej nikt nie interesował się losem schorowanego mężczyzny, odpowiada: - To ja nie będę przeszkadzać. Dziękuję, nie jestem upoważniona.
"Odmawiać - nie odmawiam"
Jak to się stało, że pan Józef do tej pory był pozostawiony bez pomocy i co nagle skłoniło pracowników socjalnych do wypełniania swoich obowiązków? O to postanowiliśmy zapytać dyrekcję ośrodka pomocy społecznej dzielnicy Wola.
- Kiedy dowiedzieliśmy się, że ten pan wymaga pomocy usługowej, tę pomoc usługową zleciliśmy - deklaruje Bogusława Biedrzycka, dyrektorka ośrodka pomocy społecznej na Woli. Jak twierdzi, doszło do tego już przed świętami. - Pracownik socjalny od momentu poznania sytuacji pogorszenia stanu pana Józefa codziennie wykonywał jakieś czynności na rzecz tej osoby - utrzymuje dyrektorka, ale jednocześnie przyznaje, że stan, jaki zastaliśmy w mieszkaniu pana Józefa, nie jest "taki, jaki powinien być". - Zgadzam się z tym, że warunki, w jakich żył pan Józef, były warunkami niegodnymi człowieka - mówi Biedrzycka.
Zaznacza też, że problemy zdrowotne mężczyzny były konsultowane z lekarzem, ale nie potrafi stwierdzić, czy konsultacja odbyła się osobiście czy na odległość.
Pod koniec rozmowy dyrektorka przyznaje natomiast, że przed naszym przyjazdem do mieszkania pan Józef nie wyrażał zgody na pomoc. - Z mojej wiedzy wynika, że pan Józef nie wyrażał zgody na gros rzeczy - twierdzi.
Sam zainteresowany jednak stanowczo zaprzecza takim informacjom. - Odmawiać - nie odmawiam. Bajaderki gadają! Ja odmawiałem, tak? - mówi oburzony.
Zaopiekowany
Zaledwie w tydzień po naszej interwencji okazuje się, że miejsce dla pana Józefa w domu pomocy społecznej jednak jest. Mężczyzna ma teraz zapewnioną całodobową opiekę.