- Jestem załamany tą sytuacją. Mogę poruszać palcami, ale wyprostować ręki już nie – mówi Andrzej Skurzewski. Mężczyzna wciąż nosi gips. Od lekarzy dowiedział się, że ma uszkodzony nerw. – Co będzie dalej, to pokaże rehabilitacja – mówi.
Mężczyzna jechał do pracy rowerem. Przed światłami gwałtownie zahamował i przewrócił się. - Poczułem pęknięcie kości. Ręka bardzo mnie bolała – relacjonuje. Zaraz po wypadku, pobiegł po pomoc do pobliskiego szpitala. Ręka zwisała bezwładnie. – Powiedziano mi, że lekarza nie ma i muszę jechać na Bielany do szpitala – opowiada. Podróż autobusem trwała pół godziny. Mężczyzna czuł się coraz gorzej. Na szczęcie, w kolejnym szpitalu wszystko rozegrało się już błyskawicznie: pan Andrzej natychmiast trafił na oddział chirurgii i przeszedł kilkugodzinną operację. Mimo uszkodzonego nerwu, udało się przywrócić czucie w ręce. - Pacjent miał złamanie otwarte pierwszego stopnia. To poważny uraz. Zakwalifikowałem pana do leczenia operacyjnego w trybie pilnym – mówi Wojciech Muszyński, lekarz oddziału ortopedii Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu. Tego, co wydarzyło się w poprzednim szpitalu, komentować nie chce.
Władze szpitala, który nie udzielił pomocy pacjentowi, nie mają sobie nic do zarzucenia. - Pacjent faktycznie zgłosił się do izby przyjęć, ale nie z otwartym złamaniem. W tym momencie tego nie było wiadomo! Tylko z urazem barku! – mówi Andrzej Przybysz, zastępca dyrektora szpitala miejskiego im. Kopernika w Toruniu. Twierdzi też, że panu Andrzejowi nie odmówiono pomocy, a jedynie polecono poczekać, aż lekarz skończy zajmować się pacjentem i będzie mógł go obejrzeć. – Rejestratorka powiedziała, że nie ma lekarza i kazała mi jechać na Bielany! – ripostuje pan Andrzej. Dyrektor upiera się, że było inaczej i przekonuje, że jego pracownicy postępowali zgodnie z procedurami.
Pan Andrzej złożył skargę na działania szpitala. - Pacjent powinien być skonsultowany przez lekarza w pierwszym szpitalu, do którego się zgłosił. Powinien mu być też zapewniony transport do innej placówki, jeśli lekarz uznałby, że placówka nie jest w stanie udzielić mu pomocy – mówi Barbara Nawrocka z bydgoskiego oddziału Funduszu. Podkreśla, że są to „wstępne odczucia”. Zażalenie pana Andrzeja jest aktualnie rozpatrywane. - Nie rozumiem takiego zachowania. Ten człowiek wymagał natychmiastowej pomocy. Zachowanie szpitala jest wysoce naganne! – komentuje adwokat, Jerzy Siwiak.
Pan Andrzej wraca do zdrowia, czeka go jednak długotrwała rehabilitacja. - Czekałem tylko na zwykłe „przepraszam”. I się nie doczekałem – nie kryje rozgoryczenia.