Ewa Kwiatkowska ze swoim ojcem, Janem Kwiatkowskim, przeprowadzili się do Działdowa po śmierci mamy kobiety. - Tata sprzedał dom i się przeprowadziliśmy, żeby lżej miał, i żebyśmy mieli bliżej do lekarza - mówi pani Ewa. Jak wspomina, ojciec do końca życia był sprawny, jeździł rowerem, dużo się ruszał. - aż do tego wtorku - mówi.
"Po chwili iść do domu"
Feralnego dnia po godz. 15 pan Jan poskarżył się córce, że źle się czuje. Wspominał o skurczach. - Mi nic do głowy nie przyszło, tylko dzwoniłam do siostry. Szybko przyjechała z wnukiem i [on] zabrał go do szpitala, na SOR - opowiada pani Ewa. Jak twierdzi, chociaż ojciec wspominał lekarzowi, że drętwieją mu ręce, ten stwierdzić miał, że to "od żołądka, od trzustki". Miał tylko osłuchać pana Jana i zbadać brzuch. Jak twierdzi pani Ewa, jej ojciec nie dostał żadnego wypisu.
Świadkiem tego, że przy pierwszej wizycie w szpitalu lekarz nie wykonał panu Janowi podstawowych badań, był jego wnuk, który zawiózł dziadka na szpitalny oddział ratunkowy. Lekarz miał najpierw zadać panu Janowi kilka podstawowych pytań - o to, w którym miejscu i w jakich okolicznościach czuje ból. Pan Jan odpowiedział na nie. - Mówił lekarzowi, że go coś boli, ale ma wyniki na żołądek, że ma wszystko dobrze - opowiada wnuk pana Jana i dodaje: - [Lekarz] osłuchał go i powiedział, że są to skurcze żołądka, że dostanie za chwilę zastrzyk rozkurczowy. "Chwilę po tym zastrzyku proszę poczekać", powiedział, "i po chwili iść do domu" - relacjonuje mężczyzna.
Jak mówi, jego dziadek nie miał ani zmierzonego ciśnienia, ani wykonanego badania EKG. - Chwilę jeszcze posiedzieliśmy tam, no i się zebraliśmy - wspomina.
Po tym jednak, jak wrócił do domu ze szpitala, znów poczuł się gorzej. Jak relacjonuje pani Ewa, ból był coraz mocniejszy. Przerażone stanem ojca córki tym razem wezwały pogotowie, ale jeszcze przed jego przyjazdem pan Jan stracił przytomność i przestał oddychać. Do reanimacji pana Jana przyjechała ekipa straży pożarnej. Mężczyzna z objawami zawału trafił na OIOM, ale nigdy już nie odzyskał świadomości. Dwa tygodnie później zmarł.
By wykluczyć zawał
Jakie są procedury przyjęcia pacjenta na szpitalnym oddziale ratunkowym? Według Romana Dziunikowskiego, lekarza medycyny ratunkowej z Falck, wykonanie EKG panu Janowi przy pierwszej jego wizycie w szpitalu było obowiązkiem lekarza, który badał mężczyznę. - Powinno być wykonane po to, by wykluczyć zawał ściany dolnej - tłumaczy i dodaje, że wykonanie tego badania trwa 2-3 minuty. - W warunkach SOR-u [badanie EKG] jest niezbędne zgodnie z procedurami, które są też narzucane przez NFZ - mówi Roman Dziunkowski.
Dlaczego lekarz tych podstawowych badań jednak nie wykonał? Chcieliśmy o to zapytać przedstawicieli szpitala w Działdowie. Spotkania z nami odmówił jednak nie tylko lekarz, który przyjmował pana Jana na SOR-ze, ale też dyrektor szpitala i jego zastępca do spraw opieki zdrowotnej. Na rozmowę zgodził się tylko rzecznik placówki. Według informacji, jakie podał mu lekarz badający pana Jana, miał on poprosić pacjenta o wyjście na korytarz i w razie braku poprawy zamierzał przystąpić do ponownego badania.
Pani Ewa jednak, podobnie jak wnuk pana Jana, zaprzecza jednak takiemu przebiegowi wydarzeń. - Powiedzieliście, że jak się poczuje lepiej, to może iść do domu. Jakby ponownie wróciły bóle, to ma wrócić na SOR - mówi.
Dalej rzecznik nie chce mówić więcej na temat pacjenta, tłumacząc że są to szczegółowe informacje, które są objęte tajemnicą lekarską. Pomagamy więc pani Ewie złożyć podanie o dostęp do dokumentacji medycznej jej ojca, do której dostęp wcześniej miała tylko siostra pani Ewy.
Kopia dokumentacji, którą otrzymała siostra pani Ewy, potwierdziła, że lekarz tylko osłuchał pacjenta i zbadał brzuch. Do tego wizyta miała odbyć się nie na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, ale w ramach nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej, chociaż wnuk pana Jana przywiózł dziadka do szpitala w dzień roboczy o godzinie 15. Pani Ewa postanawia podjąć kroki prawne w sprawie śmierci ojca.
"Był moimi nogami i rękami"
Lekarz, który przyjął pana Jana, wciąż pracuje w działdowskim szpitalu. Sprawą zajęła się prokuratura. Pani Ewa, która czeka na ustalenia śledczych, nie chodzi samodzielnie. Do tej pory we wszystkim czynnościach dnia codziennego pomagał jej ojciec. - Jestem od urodzenia niepełnosprawna, a od czterech lat nie mogę chodzić - mówi pani Ewa. - Całe dnie tata się mną opiekował. Był moimi nogami i rękami - wspomina. - Ja jeszcze w to nie wierzę. Nie wiem, jak sobie poradzę - mówi kobieta.