Pani Monika odprowadzała swoją bratową do pociągu. Wsiadła z nią do wagonu. Nagle pociąg ruszył. Pani Monika chciała wysiąść, ale płaszczem zaczepiła o drzwi. Pęd powietrza wciągnął ją pod koła pociągu. - Nie straciłam przytomności. Widziałam dokładnie wszystko, co się działo. Odciętą całkowicie lewą nogę. Zamknęłam oczy i całe życie przeleciało mi przez głowę – opowiada o wypadku Monika Frąk. – Wydawało mi się, że prawa noga jest tylko złamana. Myślałam, że będę chodzić. Niejedna osoba ma jedną nogę. Będę miała protezę, dam radę. Po trzech dniach wybudzili mnie ze śpiączki, a dopiero po tygodniu zauważyłam, że prawej nogi też nie mam. To był największy szok. Dotarło do mnie, że jestem skazana na wózek. Jak będę uczestniczyć w życiu moich trzech córeczek? Mimo tej tragedii, pani Monika nie dała za wygraną. Wszyscy chwalą jej zaradność. - Dziewczynki są zawsze czyste, zadbane, mają odrobione lekcje, uśmiechnięte buzie. Znaczy to, że wychowują się w szczęśliwej rodzinie - mówi Elżbieta Bełtowska, dyrektorka szkoły, w której uczą się córki pani Moniki. – Rozmawiając z nią nie odczuwa się tego, że jest niepełnosprawna. Niejednemu zdrowemu rodzicowi należałoby życzyć tyle energii życiowej i tyle pasji, woli pomagania innym, ile ma pani Monika. - Po wypadku siostra stała się jeszcze bardziej energiczna, zmotywowana do działania, do opieki nad rodziną. Człowiek o normalnych nerwach nie dałby sobie rady – mówi Grzegorz Walickowski, brat pani Moniki. Wypadek był ogromną tragedią, ale właśnie dzięki najbliższym pani Monika pozostała taka, jak dawniej. - Po wypadku mąż nie opuścił mnie nawet na godzinę. Był przy mnie, czuwał, mówił, że będzie dobrze, damy sobie radę. Że są dziewczynki, potrzebują mnie. To właśnie ojciec opiekował się dziećmi, kiedy były małe. Wyremontował dom tak, by był on w pełni dostępny dla żony. Potem wpadł na pomysł otwarcia sklepu. Miał on przynieść dochód rodzinie po tym, jak mąż musiał zrezygnować z pracy, by pomagać pani Monice. Miał też pomóc jej zapomnieć o kalectwie. Pani Monika była zmęczona tym, że ktoś musiał wciąż jej pomagać. Chciała sama przywozić dzieci z zajęć, nie prosić nikogo o pomoc. Dzięki życzliwym ludziom udało się zebrać 21 tysięcy złotych na samochód przystosowany do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Auto miał sprowadzić z zagranicy wuj pani Moniki. Przesłał nawet oferty konkretnych marek. Po kilku miesiącach okazało się jednak, że samochodu nie ma, a połowa pieniędzy zniknęła. - Najbliższa rodzina mnie oszukała. Ukradła mi pieniądze. Wiedząc, w jakiej jestem sytuacji, jak to wygląda. Przy moich błaganiach, że jestem w takiej sytuacji, że dla mnie samochód to tyle, co dla normalnego człowieka nogi – mówi pani Monika. Od kilku miesięcy wujek zwodzi panią Monikę, wyznaczając kolejne terminy spłaty. Kobieta zgłosiła to oszustwo na policję, jednak prokuratura umorzyła sprawę ze względu na brak znamion przestępstwa. Krewny tłumaczył bowiem, że nie chciał jej oszukać. Ponieważ samochód był bardzo potrzebny pani Monice, postanowiła pożyczyć pieniądze od znajomych i przyjaciół. Za zebraną sumę udało się kupić inny samochód. Pozostały jednak długi. Musiała pojąć kolejną pracę. Za niewielkie pieniądze jako kurier rozwozi do sklepów zdjęcia. Pomagają jej w tym dzieci. Wskutek interesów z rodziną Pani Monika straciła nie tylko pieniądze. Żeby spłacić powstałe długi, jej mąż musiał wyjechać za granicę. Pobyt się przedłuża, bo o pracę nie jest łatwo. Pieniądze odzyskane od wujka pozwoliłyby rodzinie spłacić długi. Pani Monika żyje z 600 złotowej renty i kilkuset złotowych dochodów z kiosku. Wszystkie pieniądze zarobione przez jej męża przeznaczane są na spłatę długów. Mimo to kobieta często spotyka się ze stwierdzeniem, że dorobiła się na wypadku. - Mówią, że mam już podjazd, bramę, sklep, w mieszkaniu ładnie. Patrzą na mnie z zawiścią – opowiada pani Monika. - Proszę mi uwierzyć. Oddaję bramę, dom, samochód w zamian za nogi. Gdybym je miała, nie potrzebowałabym tych rzeczy.---strona---