Nowe życie po katastrofie

TVN UWAGA! 136304
Tymi wydarzeniami żyła cała Polska. W czołowym zderzeniu dwóch pociągów pod Szczekocinami zginęło 16 osób, a 92 zostały ranne. Ponad pół roku po katastrofie nasi reporterzy odwiedzili osoby ranne w katastrofie oraz rodziny ofiar. Dzięki uprzejmości bohaterki reportażu, pani Magdy Sipowicz prezentujemy Państwu jego wersję dla osób niesłyszących.

Feralnego dnia, mąż pani Ewy wracał z Warszawy do Krakowa na pierwszą rocznicę ich ślubu. Zginął na miejscu. Pani Ewa została sama z roczną córeczką i dziesięcioletnim synem. Do tej pory podobnie jak i inne rodziny osieroconych dzieci, pani Ewa otrzymała od premiera jednorazowy zasiłek celowy w wysokości 20 tysięcy złotych. Dopiero siedem miesięcy od katastrofy wpłynęły też pieniądze obiecywane przez marszałków województw Śląskiego i Małopolskiego. Jednorazowe wsparcie w wysokości 1500 zł zaoferowała pomoc społeczna. Pani Ewa postanowiła nie wydawać tych pieniędzy, by zabezpieczyć przyszłość dzieci. Ponieważ nie ma stałej pracy, wraz z dziećmi przenosi się do jednego pokoju, w mieszkaniu swojego ojca. - Czuję ogromny sentyment do tego mieszkania. Ono było nasze, tu rodziła się nasza córka. Teraz niestety muszę zamknąć ten etap życia – mówi Ewa Karoń. Magdalena Sipowicz jest dyplomowanym tłumaczem języka migowego, pracuje też z dziećmi w szkole integracyjnej. W katastrofie pod Szczekocinami straciła nogę, a z powodu licznych obrażeń prawie dwa miesiące spędziła w śpiączce. Wynajęty przez panią Magdę adwokat pomógł uzyskać odszkodowanie od ubezpieczyciela spółki Przewozy Regionalne. Z uzyskanych środków udało się zakupić najlepszą dostępną na rynku protezę nogi, o wartości około 300 tysięcy złotych. - Cały czas miałam poczucie, że jestem w pociągu, że jest zderzenie pociągów. W tych wszystkich snach byłam bez nogi, odrzucona przez społeczeństwo i bliskich. Pierwsze spotkanie z córką było straszne, moje własne dziecko mnie nie poznało – wspomina pani Magda. Kilka dni po katastrofie pod Szczekocinami skontaktował się z nami jeden z jej uczestników. Grzegorz Walichowski tuż po wypadku wyjechał do pracy do Norwegii. Był jednak w fatalnym stanie psychicznym. Potrzebował natychmiastowej pomocy. Dzięki naszej pomocy pan Grzegorz szybko wrócił do kraju. Choć po wypadku obiecywano mu pomoc psychiatryczną, za terapię musiał zapłacić z własnych pieniędzy. Teraz wynajął adwokata i chce walczyć o odszkodowanie za poniesione straty. - Nie z mojej winy straciłem pracę, zdrowie i stabilizację. Chcę uzyskać zwrot wszystkich kosztów, które poniosłem po katastrofie – mówi Grzegorz Walichowski. Urzędnicy z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów nie zgodzili się na spotkanie z naszymi reporterami. Drogą mejlową nie uzyskaliśmy odpowiedzi na pytanie w jaki sposób rodziny ofiar katastrofy mają udowodnić, że była ona wyjątkowa na tle innych wypadków komunikacyjnych. Okazało się natomiast, że mimo obietnic żadne renty specjalne dla dzieci ofiar nie zostały przyznane. Uczestnicy katastrofy pod Szczekocinami jeszcze długo będą odczuwać jej konsekwencje w życiu codziennym. Tymczasem Andrzejowi N. dyżurnemu ruchu, który pozwolił na wjazd pociągu na niewłaściwy tor prokuratura postawiła zarzuty nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu kolejowym oraz fałszowania dokumentacji. Zarzuty postawiono także Jolancie S. dyżurnej ruchu, która zezwoliła na wjazd drugiego pociągu na ten sam tor pomimo, że system sygnalizował, że jest zajęty. Oboje odmówili składania zeznań i przebywają na wolności. Grozi im do 8 lat więzienia.

podziel się:

Pozostałe wiadomości