Ochroniarz na dyskotece
Feralnej nocy Norbert Basiura był na dyskotece, na której zamordowano 15-letnią Małgosię. Choć nie był tam zatrudniony, miał pomagać ochroniarzom. Po morderstwie był przesłuchiwany. Wówczas występował wyłącznie w charakterze świadka.
- Mam pewność, że nie było mnie na tym podwórku. Faktem jest, że byłem ochroniarzem na dyskotece, na której doszło do zbrodni, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie mam z tym nic wspólnego. Nie popełniłem przestępstwa - przekonuje Basiura.
Po zdarzeniu mężczyzna kilkukrotnie spotykał się rodzicami zamordowanej Małgosi i z dziennikarką Polskiego Radia Wrocław, której opowiadał, kto jego zdaniem może stać za zbrodnią. Żadna z osób, o których mówił nigdy nie usłyszała zarzutów. Zdaniem śledczych, którzy postawili mu zarzuty, takim właśnie zachowaniem chciał odwrócić uwagę od siebie.
- Jak to się stało, że osoba, która pomagała rodzicom ofiary, stała się podejrzanym? - zastanawia się dzisiaj Basiura.
Niedługo po morderstwie od Norberta Basiury pobrano ślady biologiczne i odcisk szczęki. Dziś prokuratorzy, którzy zlecili nowe, znacznie dokładniejsze badania twierdzą, że Basiura jest jednym ze sprawców.
Śledczy przeanalizowali jeszcze raz zeznania Norberta sprzed lat i zauważyli, że różnią się między sobą. Ich zdaniem może to świadczyć, że dwadzieścia lat temu mężczyzna miał coś do ukrycia. Podczas jednego z przesłuchań twierdził, że zna Małgosię i widział ją na dyskotece, innym razem przekonywał, że nie ma pojęcia, kim była ofiara.
- Nie mogę teraz mówić o szczegółach śledztwa, ale kwestionuję opinię biegłych - mówi Basiura.
Areszt
Kiedy doszło do zbrodni w Miłoszycach, Basiura miał niespełna dwadzieścia lat. Kilka lat później poznał swoją przyszłą żonę, panią Kamilę. Wkrótce urodziło im się pierwsze dziecko, kilka lat później drugie. Mężczyzna od kilkudziesięciu lat pracuje w straży pożarnej. Zaczynał, jako ochotnik w jednostce w Miłoszycach. Dziś jest to jego zawód.
- Mieszkałem w Miłoszycach, pracowałem tu. Nigdy nie czułem się z tym źle, nigdy nie czułem przed tym strachu, ani nic przed sobą nie ukrywałem - przekonuje.
Norbert Basiura do aresztu trafił cztery miesiące temu, z najcięższym z zarzutów: gwałtu i morderstwa.
- Moment zatrzymania był dla mnie szokiem. Nie mogłem uwierzyć w słowa, który wypowiadał prokurator – wspomina.
Areszt przedłużono do sześciu miesięcy, ale na skutek zażalenia, jakie złożyła jego pełnomocniczka, sąd apelacyjny orzekł, że dalsze stosowanie aresztu jest bezzasadne. Nie oznacza to jednak, że Norbert Basiura jest już niewinny.
- Uznano, że nie ma obawy, iż podejrzany przebywając na wolności, będzie utrudniał lub uniemożliwi przeprowadzenie postępowania przygotowawczego. Nie ma obawy, że będzie nakłaniał świadków do składania fałszywych zeznań lub ukryje się - komentuje Witold Franckiewicz, rzecznik prasowy Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu.
- Środki zapobiegawcze muszą mieć cel i muszą być uzasadnione. Sąd podzielił zdanie obrony, że nie było uzasadnienia zastosowanie aresztu - podkreśla Renata Kopczyk, pełnomocnik Norberta Basiury.
Prokuratura zapowiada, że nie wycofa się z zarzutów, bo dowody przeciwko mężczyźnie są bardzo mocne. W przeciągu kilku tygodni do sądu ma zostać wysłany akt oskarżenia.
- Pobyt w areszcie to rzecz nie do opisania. To ogromny ból i cierpienie. Przez te cztery miesiące dwa razy mogłem spotkać się z żoną. Oba te spotkania odbyły się w obecności policjanta. Tak naprawdę nie rozmawialiśmy tylko wspólnie płakaliśmy – wspomina.