Nierówna walka z pracodawcą. „On ma się dobrze, ja mogę stracić dach nad głową.

TVN UWAGA! 296403
- Byłam kucharką, sprzątaczką, bufetową, kelnerką, ogrodniczką, praczką. Spędzałam w pracy 12 - 14 godzin – opowiada Lidia Myk. Wraz z synem ciężko pracowała w ośrodku wczasowym, by zarobić pieniądze na leczenie śmiertelnie chorej wnuczki. Jednak pracodawca przestał wypłacać im pensję. I chociaż w sądzie wygrali sprawy, dziś mogą stracić swój dom.

9-latka po dwóch zawałach

Lidia Myk mieszka w Bieszczadach. Chociaż znalezienie stałej pracy w małej miejscowości było niezwykle trudne, podpisała umowę na pełen etat jako kucharka w ośrodku wczasowym. Pracę w ośrodku dostał również jej syn.

- Okazało się, że byłam wszystkim: kucharką, sprzątaczką, bufetową, kelnerką, ogrodniczką, praczką. Spędzałam w pracy 12 - 14 godzin. Najwięcej na wyżywieniu było 67 osób, plus pracownicy. Dla wszystkich sama przygotowywałam te posiłki. Jak było 30 osób w ośrodku, to szłam sprzątać domki dodatkowo czy pracowałam w ogrodzie – opowiada pani Lidia i dodaje: - Przerwę miałam, gdy obierałam ziemniaki. Bo wtedy siedziałam i mogłam kawę wypić.

Mimo to pani Lidia cieszyła się, że będzie miała stałe wynagrodzenie. Pieniędzy potrzebowała na leczenie chorej wnuczki, która urodziła się z wadą serca. 9-letnia dziewczynka przeszła już dwa zawały. Kasia wymaga specjalistycznej opieki i stałej kontroli kardiologicznej. By przeżyć, musiała przejść poważną operację. Bezpośrednio po niej, często wyjeżdżała do kliniki do Zabrza, co wiązało się z olbrzymimi kosztami dla rodziny.

Brak wypłaty i dyscyplinarka

Szef ośrodka wczasowego na początku zaangażował się w pomoc chorej dziewczynce. Razem z żoną zorganizowali nawet dodatkową konsultację w specjalistycznym szpitalu w Łodzi. Pożyczył też kobiecie 8 tysięcy złotych.

- Mówił, że co miesiąc będzie potrącać około 500 zł z wypłaty. Nie robił tego jednak. Zawsze mówił, żeby się tym nie przejmować – opisuje Lidia Myk.

W ośrodku wczasowym kobieta pracowała osiem miesięcy. W grudniu 2012 roku pracodawca przestał wypłacać jej wynagrodzenie.

- Na Boże Narodzenie zostałam bez złotówki. Szef znał moją sytuację, ale nie obchodziło go to – mówi.

Nieoczekiwanie w marcu 2013 roku Lidia Myk została dyscyplinarnie zwolniona z pracy.

- Zwolniono mnie, bo nie przyszłam do pracy. Byłam na zwolnieniu chorobowym. Było zimno, nie miałam pieniędzy, mój organizm chyba nie wytrzymał tego. Poszłam do lekarza, wysłałam zwolnienie i niestety dostałam dyscyplinarkę – mówi.

Z pracy w ośrodku odszedł syn pani Lidii, jemu także szef nie wypłacał pensji. Sytuacja była tragiczna, rodzina utrzymywała się jedynie z zasiłków, które pobierała matka chorej Kasi, córka pani Lidii. Zapadła trudna decyzja. Kasią zaopiekowała się pani Lidia, a jej dzieci wyjechały do Holandii. Rodzina bardzo przeżywa tę rozłąkę.

- Mama pracuje w Holandii przy różach. Tęsknie za nią. Choć rozmawiamy przez telefon i widzę ją przez kamerę, to nie mogę jej przytulić – mówi Kasia.

Wygrali 70 tysięcy złotych. „Komornik umorzył sprawę”

Kobieta nie zgadzała się z dyscyplinarnym zwolnieniem. Pani Lidia i jej syn postanowili szukać sprawiedliwości w sądzie pracy. Ten w 2016 roku, w dwóch instancjach, nie tylko przyznał kobiecie rację, ale nakazał wypłatę zaległego wynagrodzenia. Razem z odsetkami to prawie 70 tysięcy złotych. Dla pani Lidii i jej syna to olbrzymia kwota. Komornik sądowy wyegzekwował z niej jedynie 6 tysięcy, w kwietniu tego roku poddał się i umorzył postępowanie.

- Byłam dumna, że wygrałam. Tylko, co z tego, skoro mam to tylko na papierku – mówi Lidia Myk.

Mimo prawomocnych wyroków, kobieta nie dostała pieniędzy. Tymczasem prezes spółki, która ją zatrudniała, przypomniał sobie o prywatnej pożyczce i zażądał jej zwrotu. Z odsetkami to łącznie ok. 15 tysięcy złtych. Mimo tego, że spółka którą wcześniej kierował Jerzy R. nadal była winna pani Lidii kilkadziesiąt tysięcy złotych, komornik na jego żądanie wszedł na hipotekę jej domu i zagroził licytacją.

- Myślałam, że on mi zwróci pieniądze, na które ciężko zapracowałam. I ja mu oddam dług i będzie super. Okazało się, że tak nie ma. Prawo idzie w jedną stronę, on wszystko może, ja nie. Ja mogę bezsilnie siedzieć i płakać – rozpacza pani Lidia.

- Nie można tych kwot zbilansować, bo mamy do czynienia z różnymi podmiotami – tłumaczy Bartłomiej Pasionek, adwokat i dodaje: - Pani Lidia ma roszczenie w stosunku do spółki, natomiast jej pożyczka została udzielona przez osobę fizyczną, przez członka zarządu. Żeby można było dokonać skutecznego potrącenia, konieczny jest tytuł wykonawczy i wyrok przeciwko osobie pożyczkodawcy, czyli członkowi zarządu. Będzie to możliwe po wyniku sprawy, która została skierowana przez nas do sądu.

Wyroki „wzięta z nieba”

Ówczesnym prezesem spółki, który zatrudniał panią Lidię i kierował ośrodkiem, był Jerzy R. Człowiek dobrze znany w Bieszczadach. W przeszłości kierował Zakładami Mięsnymi w Rzeszowie, do których należał ośrodek wypoczynkowy. Przed upadkiem zakładów, ośrodek został sprzedany i trafił w ręce jego żony. Mężczyzna był zamieszany w aferę związaną z upadkiem firmy mięsnej i wyprowadzaniem jej kapitału za granicę. Spółka Jerzego R. dzierżawiła go, kiedy pracowała tam kobieta.

Pani Lidia pojechała do ośrodka z dziennikarzami Uwagi! Niestety, nie zastali tam Jerzego R.

- Sprawa jest skomplikowana. Nikt z firmy, w której pani Lidia pracowała, nie brał udziału w tym procesie. Mąż jest osobą chorą, po dwóch zawałach i nie brał udziału w procesie w sądzie. Wiele rzeczy, które są w tym wyroku, jest wzięta z nieba – powiedziała nam na miejscu żona Jerzego R.

Z dziennikarzami Uwagi! skontaktował się adwokat meżczyzny i początkowo deklarował chęć spotkania. Potem jedynie przesłał do redakcji maila, w którym po raz kolejny poddaje w wątpliwość prawomocne wyroki sądu, które nakazują spółce wypłatę zaległych wynagrodzeń.

"Nie ma sprawiedliwości"

Szanse na to, że pani Lidia i jej syn otrzymają swoje wynagrodzenie są niewielkie. Komornik prowadzący sprawę nie widzi możliwości wyegzekwowania długu od spółki.

- Z tego, co wiem, to oni mają się dobrze. A ja mogę stracić dach nad głową. Nie ma sprawiedliwości, coraz mniej w nią wierzę – żali się pani Lidia.

Na szczęście sąd wstrzymał licytację domu pani Lidii a jej pełnomocnik złożył pozew o zapłatę przeciwko członkom zarządu, jednym z nich jest Jerzy R.

podziel się:

Pozostałe wiadomości