Nieprzytomni głosu nie mają

TVN UWAGA! 3854393
TVN UWAGA! 170412
Niesprawne karetki, w których dosłownie wypadają drzwi i chorzy przewożeni „w warunkach gorszych, niż ziemniaki” – o takich patologiach opowiadają reporterce UWAGI! byli pracownicy firmy T., która wozi chorych w wielu dużych miastach Polski, m.in. Wrocławiu, Poznaniu i Warszawie.

Firma deklaruje, że przewozi rocznie 400 tysięcy pacjentów i zapewnia profesjonalne usługi. Na swojej stronie chwali się najwyższą starannością świadczonych usług. Przez prawie dekadę firma obsługiwała jeden z większych szpitali w Wielkopolsce. - Wygrywali przetarg bo decydowała najniższa cena - przyznaje dyrektor ds. administracyjno-eksploatacyjnych szpitala, Jacek Wilkiewicz.

Co ciekawe, niemal wszystkie szpitale współpracujące z firmą T., nakładały kary, ale jednocześnie wystawiały też referencje. - Ile wystawiłem kar? Nie liczyłem… W przeciągu tych ośmiu lat, może około 10 – mówi dyrektor Wilkiewicz.

Dlaczego nie napisał o tym w referencjach?

– Ponieważ firma została obciążona karą. Trudno ją dyskryminować – odpowiada dyrektor.

W Polsce jest kilkaset firm świadczących usługi transportu medycznego. Firma T. działa od 12 lat, oferuje przewozy karetkami ratunkowymi, sanitarnymi i transportowymi. Działalnością firmy zainteresowaliśmy się po tym, jak pacjentka z Płocka straciła życiową szansę na przeszczep, ponieważ karetka spóźniła się ponad trzy godziny.

– Oczekiwanie trzy godziny na karetkę to absurd! – oceniała w rozmowie z prezesem firmy reporterka UWAGI!

– Życia pani nie zna – usłyszała od prezesa firmy T.

Od ordynatora oddziału nefrologii w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Płocku usłyszeliśmy wówczas, że pacjenci często narzekają na firmę, zapewniającą transport medyczny.

Reporterka UWAGI! rozmawiała z byłymi pracownikami. Ich opowieści zatrważają.

- Nieraz pacjenci czekają po 8 godzin na karetkę – mówi jeden z nich. - Trzeba było ratować swoją d.. , więc powtarzało się w kółko: „Już jedziemy, będziemy za 15 minut” - zdradza były kierownik jednego z oddziałów.

Czy pacjenci się skarżyli? – Nie wszyscy. Nieprzytomni głosu nie mają – mówi Mariusz Kurkowski, podwykonawca w 2013 roku. I stanowczo dodaje: - Gdyby to nie były publiczne szpitale, już dawno pozrywałyby umowy. Ale tutaj liczy się tylko, żeby było najtaniej, więc jest wszystko zgodnie z prawem.

Ratowniczka medyczna, która pracowała w firmie T. wylicza, jak podpisywano umowy kolejno z kilkoma szpitalami. Ogółem, by wywiązać się z zobowiązań, do dyspozycji powinno być dziesięć karetek. – A na te wszystkie szpitale było ich raptem cztery – podkreśla.

Jaki standard oferowały pojazdy? W jakich warunkach wożono chorych? - W gorszych, niż ziemniaki. Busy nie miały np. zawieszenia z tyłu, więc pacjent odczuwał każdy wybój – mówi Kurkowski. Opowiada też, że kilka razy zdarzyło się, że nosze, na których przenoszony był pacjent… pękały. – Te nosze nie są nowe, one są spawane! Nie przechodzą badań technicznych- uściśla Kurkowski. Była pracownica firmy T., ratowniczka medyczna zrezygnowała z pracy właśnie z uwagi na sprzęt. – To wołało o pomstę do nieba! W szpitalach, jak widzieli nasze respiratory to dawali nam swoje. Bo stwierdzili że te nasze to „dusiciele” – relacjonuje kobieta. Od kolejnych byłych pracowników T. reporterka UWAGI! słyszy opowieści o karetkach, które jeździły np. z pękniętymi resorami. - Dostaliśmy fiata, gdzie na zakręcie ratownik musiał trzymać drzwi – wspomina Kurkowski.

Chcieliśmy sprawdzić, w jakich warunkach dziś firma T. wozi chorych, lecz stanowczo nam odmówiono.

podziel się:

Pozostałe wiadomości