- Chciałam, żeby syn umiał pomagać innym. Żeby wyrósł na dorosłego, wrażliwego człowieka – mówi Marta Keczmer, matka ucznia klasy integracyjnej. Syn pani Marty jest uczniem szóstej klasy szkoły podstawowej w Szczecinie. Szkoła, do której chodzi, od 12 lat prowadzi klasy integracyjne dla dzieci o różnym stopniu niepełnosprawności. Dzięki dodatkowym pieniądzom, jakie przysługują tego typu szkołom, może zatrudnić wysokokwalifikowanych pedagogów. - Integrację prowadziłam już dziesięć lat temu w innej szkole. Istotą jest przybliżanie niepełnosprawności wszystkim. Stworzenie możliwości funkcjonowania dziecka o specjalnych potrzebach edukacyjnych w naturalnym środowisku – tłumaczy Małgorzata Łabuń, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 74 w Szczecinie. Jednym z celów, jaki realizuje szkoła, jest uczenie dzieci tolerancji wobec osób niepełnosprawnych. Tego oczekują od niej rodzice zarówno dzieci zdrowych, jak i niepełnosprawnych. Niestety, te szczytne założenia nie w pełni są realizowane a cierpią na tym dzieci z klas integracyjnych. - Dzieci z tej klasy, nawet zdrowe, postrzegane są jako niedorozwinięte – skarży się Irena Miotk, matka niepełnosprawnego chłopca. - Mój syn pyta, dlaczego jest w durnej klasie. Pyta się czy jest normalny. Takie rzeczy słyszymy od naszych dzieci, bo one słyszą je od kolegów - dodaje Julita Mielko, matka ucznia klasy integracyjnej. Dyrekcja szkoły nie widzi powodu do zmartwienia - Jeśli dziecko z domu wynosi niechęć lub uprzedzenia do osób niepełnosprawnych, to placówka powinna te uprzedzenia wyniesione z domu niwelować. To jest idea integracji – tłumaczy Dorota Korycińska, psycholog, Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji. Ideą integracji jest także likwidowanie barier architektonicznych dla osób niepełnosprawnych. Choć szkoła z roku na rok była przystosowywana dla dzieci mających kłopoty z poruszaniem się, ale mimo kilkunastu lat funkcjonowania nie wszystkie bariery zostały zlikwidowane. Nie ma windy ani podjazdu, który pozwalałby dzieciom na wózkach korzystać ze szkolnej stołówki. - Jeśli jest taka sytuacja, że mamy dziecko na wózku i chce obiad, to mu dostarczamy posiłek. Jedzą w towarzystwie klasy – mówi dyrektorka. - To jest podkreślanie niepełnosprawności. Doklejanie kolejnej plakietki. Nie należy przynosić talerza. Dziecko będzie sobie gdzieś jadło na boczku a wszyscy będą widzieć, że jest inne, specjalne, bo musi w innym miejscu spożywać posiłek. Chodzi o to, żeby zaprosić dziecko do stołówki – uważa psycholog Dorota Korycińska. - To jest integracja, ale niepełna – stwierdza dyrektorka placówki. Mimo tak poważnych uchybień, każdego roku klasy integracyjne cieszą się dużym zainteresowaniem rodziców dzieci zdrowych i niepełnosprawnych. Mniejsza niż zwykle liczba uczniów w klasie oraz dwóch nauczycieli ma być przecież gwarancją wyższego poziomu nauki i bezpieczeństwa dzieci.