- Nie byłam u ciebie cały tydzień, córeczko, bo Zuzia była chora – płacze nad grobem córki, Bogumiła Buczak. – Było tyle planów: mieliśmy ochrzcić córkę, we wrześniu wziąć ślub. Mieliśmy z Zuzią chodzić na spacery, jeździć nad morze. Teraz nie ma już nic. Została tylko Zuzia. Bez mamy – mówi Adrian Parzybut. Jego 24-letnia narzeczona, Kasia, zgłosiła się do lekarza z powodu objawów żółtaczki. Kilka dni później trafiła do szpitala. Podpisała zgodę na zabieg usunięcia kamieni z pęcherzyka żółciowego. Po dwóch dniach miała wrócić do domu. – Córka pojechała do szpitala w czapce i szaliku. Został tam na pół roku – mama Kasi głaszcze rzeczy po córce. Dziś tamta czapka i szalik to już rodzinne pamiątki. – Kasia umarła 8 lipca, dzień potem odebraliśmy jej ubrania. W worku. One wciąż pachą. Jeszcze ich nie prałam – nie kryje rozpaczy kobieta.
Od razu po zabiegu jej córka poczuła się źle. Była bardzo osłabiona, skarżyła się na ból. - Powiedziałem: „Czekaj, córuś, pójdę do lekarzy i się spytam, co się dzieje”. Od lekarza usłyszałem, że usunięto kamienie z woreczka żółciowego, a jeden z nich wpadł do trzustki i został wyciągnięty – relacjonuje ojciec kobiety, Eugeniusz Buczak. - Największa wina jest tego właśnie lekarza, który ten zabieg robił! Zgubił kamień, który potem wpadł do trzustki, a lekarz, szukając tego kamienia, uszkodził tę trzustkę. To, dlatego Kasia dostała ostrego zapalenia – ocenia narzeczony kobiety. - Żeby ten lekarz nigdy szczęścia nie zeznał! Brakuje mi córki! Nie mogę się z tym pogodzić! Nie mogę! – rozpacza pani Bogumiła.
Lista zarzutów rodziny pod adresem lekarzy jest długa: opieka szpitalna miała pozostawiać wiele do życzenia, a informacje, jakie przekazywano rodzinie – wzajemnie się wykluczać.
Żaden z lekarzy nie chciał z nami rozmawiać.
Czy popełniono błąd lekarski? – pytamy, zatem, rzecznika szpitala.
- Zgodnie z obowiązującymi przepisami, nie mam prawa mówić niczego o przebiegu choroby i sposobach leczenia. Na to pytanie nie jestem, więc w stanie udzielić odpowiedzi – mówi Cezary Sołowij, rzecznik szpitala wojewódzkiego w Koszalinie.
Czy szpital czuje się winny śmierci tej młodej kobiety?
– Dokonaliśmy wszelkich starań, zgodnych z wiedzą i sztuką lekarską, żeby zdrowie i życie tej pacjentki zostało uratowane – odpowiada rzecznik.
Najbliżsi Kasi wciąż mają przed oczami najkoszmarniejsze chwile. – Lekarze jakiś tydzień czasu zwlekali z prześwietleniem, a ona mówiła przecież, że boli ją brzuch. Potem dostała sepsy. Miała bardzo dużo operacji a kiedy była w śpiączce, to jej nie zaszywali, tylko otwierali, co dwa dni – wspomina jej narzeczony. W tym najgorszym momencie Kasię bolało dosłownie całe ciało. Mama nie mogła nawet jej dotknąć. – Okropnie spuchła. Po śmierci kupiliśmy dwie sukienki – mówi pani Bogumiła.
Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci jej córki była niewydolność wielonarządowa i wstrząs septyczny. Kasia osierociła roczną Zuzie, którą zajmują się teraz dziadkowie i to oni walczą o ujawnienie prawdziwych przyczyn śmierci ich córki. Tuż po stracie dziecka, Eugeniusz Buczak chciał skserować dokumentację medyczną. – Sekretarka powiedziała, że to 600 stron i żebym dzwonił za dwa dni. Kiedy zadzwoniłem ponownie, dowiedziałem się, że zabrała ją ordynator z OIOMu. A od niej: że to 1300 stron i niektóre strony trzeba uzupełnić. Dlaczego uzupełnia się dokumentację po śmierci? Nagle? Dokumentacja medyczna powinna być pisana na bieżąco? Tak, czy nie? – mówi pan Eugeniusz.
Śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci jego córki, prowadzi prokuratura rejonowa w Koszalinie.