34-letni Arkadiusz Pisarkiewicz 16 lat temu był mistrzem Polski w karate Szotokan. To była jego życiowa pasja. Jako żołnierz pełnił służbę w ramach misji pokojowej ONZ w byłej Jugosławii. Zawsze sprawny i wysportowany. Gdy zachorował na stwardnienie rozsiane, świat Arka zawalił się. Początkowo leki załatwiane były na własną rękę. Potem udało mu się zakwalifikować byłego sportowca do programu, dzięki, któremu Narodowy Fundusz Zdrowia refundował mu leki. Jednak program po dwóch latach skończył się. Teraz miesięcznie za leki Arek musiałby płacić kilka tysięcy złotych. Przy rencie wynoszącej niewiele ponad siedemset złotych, nie stać go na ich zakup. A jego stan zdrowia pogarsza się z dnia na dzień ---ramka 9968|prawo|--- W krajach Unii Europejskiej szanse na refundowane leki ma co trzecia osoba chora na stwardnienie rozsiane. W Polsce jedynie co dwudziesta. Pacjent, u którego zdiagnozowano chorobę, jest zapisywany do kolejki oczekujących na leczenie. Czasami może w niej spędzić nawet kilka lat, a program leczenia trwa zaledwie dwa, trzy lata. Polskie towarzystwo stwardnienia rozsianego od lat stara się, by chorzy dostawali leki tak długo, jak im pomagają. Chcą też, by w Polsce, tak jak w Europie, bezpłatne były również najnowsze leki. Bliscy Arka są przekonani, że gdyby nie przerwano terapii, jego stan zdrowia byłby znacznie lepszy. Natomiast specjaliści, którzy na co dzień leczą chorych na stwardnienie rozsiane, twierdzą, że muszą przerwać leczenie większości pacjentów po trzech latach ze względu na brak pieniędzy. A zakwalifikowanie się do kolejnej tury leczenia jest niezwykle trudne. Polska jest na najlepszej drodze, by znów stanąć przed Trybunałem w Strasburgu, gdzie po raz kolejny może zostać obnażone łamanie praw człowieka w naszym państwie. Skargę w imieniu 60 tysięcy chorych na stwardnienie rozsiane zamierza złożyć Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego. Według stowarzyszenia sytuacja chorych na tę chorobę w Polsce jest porównywalna tylko z tą na Białorusi.