- Nie chciałabym, żeby śmierć męża poszła na marne. Bo nie zasłużył na taki koniec. Nikt nikomu życia nie powinien zabierać. Mąż był bezbronny jak dziecko. Przestraszony, nie umiał upomnieć się o swoje. Został zamordowany – mówi Elżbieta Łubkowska. 46-letni Robert Łubkowski od ponad roku był pacjentem szpitala psychiatrycznego przy ul. Nowowiejskiej w Warszawie. 30 kwietnia został zamordowany przez innego chorego, 37-letniego Pawła J. Obaj mieszkali w jednej sali. Zabójca w nocy przywiązał mężczyznę do łóżka, a potem udusił. Zwłoki dopiero kilka godzin później odkryła pielęgniarka. - Pokój od środka nie miał klamki. Miał dwa okna. To jest ciekawa sprawa, bo to jest pokój, który sąsiaduje z pokojem pielęgniarek. Jest do niego wgląd z pokoju pielęgniarek. Żeby było jeszcze ciekawiej, trzy, cztery metry dalej jest pokój lekarza dyżurnego. Okazuje się, że nikt nic nie słyszał – mówi Andrzej Mazur, dyrektor Szpitala Psychiatrycznego przy ul. Nowowiejskiej w Warszawie. Kilka lat temu pan Robert stracił pracę. Rodzina Łubkowskich zaczęła mieć kłopoty ze spłatą kredytu mieszkaniowego. Bank wypowiedział im umowę. - Jemu z tym było źle, uciekał z domu, nie chciał wracać. Odcięli nam prąd, gaz, bo nie miałam na rachunki, a nie mógł się pozbierać. Nakłaniałam go, żeby zaczął się leczyć, żeby się ogarnął. To było silne załamanie. Próbował popełnić samobójstwo, ja go odcinałam. W Wigilię 2012 roku, kiedy byłam w szpitalu u męża, kiedy był jeszcze nieprzytomny, lekarze powiedzieli, żeby przygotować się na najgorsze, wtedy powiedziałam, że nadzieja umiera ostatnia. To jest noc cudu, rano dostaję wiadomość, że mąż odzyskał przytomność. Później stan się pogorszył, bo doszło bardzo ciężkie zapalenie płuc. Został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Po wybudzeniu mąż już nie miał świadomości – opowiada żona. Mężczyzna trafił do szpitala psychiatrycznego przy ulicy Nowowiejskiej. Jego stan stale się pogarszał. Zdaniem żony pana Roberta, chorym nikt się nie zajmował. - W kwietniu, jak był pierwszy raz w szpitalu na Nowowiejskiej, został poparzony. O drugiej w nocy inny pacjent polał męża wrzątkiem z czajnika. W listopadzie sytuacja się powtórzyła. Zapytałam pielęgniarek, co się stało – powiedziały, że nie wiedzą, co się stało i kiedy. Pojechałam do męża w odwiedziny, nie można było do niego podejść ze wzglądu na jego stan higieny. Mąż wymagał zaopatrzenia w pampersy. Ogolenie i umycie zostawiali dla rodziny. Ale w butach był kał, mocz i mąż w tym chodził… – mówi Elżbieta Łubkowska. Nikt z personelu szpitala nie zgodził się na rozmowę z nami. Dotarliśmy do wewnętrznej notatki szpitalnej, zrobionej tuż po zabójstwie. Wynika z niej, że Pawła J. umieszczono w sali razem z Robertem Łubkowskim za karę. Personel oddziału podejrzewał, że mężczyzna okrada innych chorych. Zabójca domagał się jednak przeniesienia do innej sali. Skarżył się na panujący w pokoju odór fekaliów. - Pacjent, który zamordował, zgłaszał tej nocy, że po prostu nie może wytrzymać z tym drugim pacjentem w swojej sali. Wiem, że przeniósł się na korytarz, położył się na kanapie i powiedział, że tam będzie spał. Został przegoniony do sali. Wtedy właśnie doszło do tego mordu. Ofiara była bezbronną osobą. Napastnik to był potężny facet, dobrze zbudowany – opowiada Łukasz, pacjent oddziału psychiatrycznego. - Stało się to, co się stało. To jest szpital psychiatryczny. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Nie ma tu naszej winy. Moi lekarze wiedzą, co robią – uważa Andrzej Mazur, dyrektor Szpitala Psychiatrycznego przy ul. Nowowiejskiej w Warszawie. Kilka dni po zabójstwie, na tym samym oddziale psychiatrycznym, doszło do kolejnego ataku na innego pacjenta. - Leżałem na kanapie na korytarzu, słuchałem muzyki. Pacjent, który chodził luzem, zaatakował mnie porcelanowym kubkiem w głowę. Straciłem świadomość. Odzyskałem ją leżąc na ziemi, cały zakrwawiony, odpychałem tego pacjenta nogami. Poderwałem się i zacząłem biec w stronę pielęgniarek krzycząc „pomocy”. Następnego dnia, kiedy wróciłem na Nowowiejską, ten pacjent dalej chodził luzem, między ludźmi. Musiałem mijać go na korytarzu, zgłaszałem, że się go boję, bo otwarcie powiedział mi, że chciał mnie zabić – opowiada Łukasz, pacjent oddziału psychiatrycznego. Po śmierci pana Roberta śledztwo wszczęła prokuratura. Sprawą zainteresowała się Rzecznik Praw Pacjenta. Osobną kontrolę zarządziło także ministerstwo zdrowia. Jej członkiem jest prof. Marek Jarema, krajowy konsultant do spraw psychiatrii. - Ta kontrola ma na celu sprawdzenie czy postępowanie medyczne i pozamedyczne wobec określonych pacjentów w określonej sytuacji było poprawne. Powinna też wykazać, czy schemat działania szpitala jest właściwy – tłumaczy prof. Marek Jarema, krajowy konsultant do spraw psychiatrii. Jeszcze w maju mają być znane wyniki kontroli w szpitalu. Od wyników zależeć będzie, czy do odpowiedzialność zostaną pociągnięci pracownicy oddziału psychiatrycznego. Mieszkanie rodziny pana Roberta zostało zlicytowane. Pani Elżbieta i jej dzieci mogą zostać wyrzuceni z domu w każdej chwili. Nie mają dokąd pójść.