Setki oszukanych osób i setki tysięcy brakujących złotych. Tak skończyła się działalność punktu kasowego, który przyjmował wpłaty klientów wydziału komunikacji starostwa zgierskiego. Pieniądze wpłacane między innymi za rejestrację samochodów nie dotarły do kasy urzędu. Władze starostwa domagają się teraz od ludzi, aby zapłacili drugi raz. Straszą komornikiem, choć wszystko wskazuje na to, że to właśnie urząd najbardziej przyczynił się do powstania strat. Urzędnicy umywają ręce. - Kupiłem samochód, poszedłem do Głowna do filii Urzędu Powiatowego Starostwa Zgierskiego, żeby go zarejestrować – opowiada Stanisław Dobruchowski, poszkodowany przez starostwo - Podszedłem do okienka, zapłaciłem w kasie, otrzymałem potwierdzenie wpłaty. Otrzymałem tzw. dowód miękki, a po miesiącu dowód twardy. Po niespełna roku otrzymałem zawiadomienie, że mam jeszcze raz zapłacić, bo nie wpłynęły moje pieniądze na konto starostwa. - Sprawą zainteresowaliśmy się w czerwcu tego roku - mówi Lilianna Jóźwiak-Staszewska, dziennikarka tygodnika ”Wieści z Głowna i Strykowa”. - W wyniku kontroli wewnętrznej w starostwie okazało się, że kasa nie przekazywała pewnych wpłat. Początkowo szacowano, że jest to około stu tysięcy zł. Potem, we wrześniu okazało się, że jest to 220 tyś zł. Kwota jest ogromna, tak samo jak liczba oszukanych osób, których jest ponad tysiąc. Wszystkich potraktowano podobnie Za pracę wydziału i pisma wysyłane do ludzi o powtórną wpłatę odpowiada starosta zgierski. Starosta nie wierzy jednak, że urzędnicy mogliby kierować petentów do niewłaściwej kasy. - Nie sądzę, aby to miało miejsce - mówi Grzegorz R. Leśniewicz, były już starosta zgierski. – Urzędnicy do takich działań prawa nie mają. Jeśli rzeczywiście zachodzą przesłanki, żeby zbadać tę sytuację, ja zobowiązuję się do tego, że ją niezwłocznie zbadam. Jeśli byłyby takie przypadki można by mówić o naruszeniu etyki urzędniczej. W naszej opinii odpowiedzialność ponosi jednak właściciel punktu kasowego. Starosta tłumaczy, że nie miał wpływu na działanie punktu kasowego, bo budynek, w którym znajduje się wydział komunikacji należy do urzędu miasta. Trudniej mu jednak wytłumaczyć, dlaczego braki wpłat stwierdzono po tak długim czasie. - No oczywiście wszystkim ludziom współczuję, którzy zostali oszukani, natomiast musimy dochodzić od tych osób wpłat, bo musimy egzekwować dochody powiatu – mówi Grzegorz R. Leśniewicz. Zdaniem prokuratury, przestępczy proceder należało ukrócić znacznie wcześniej, bo choć właściciel kasy trafił do aresztu, to nie udało się odzyskać żadnych pieniędzy.