Czwarta noc w ośrodku
14-letni Aleksander do ośrodka wychowawczego trafił nie po raz pierwszy.
- Dwa lata temu sąd zadecydował, że muszę syna oddać do placówki wychowawczej. Nie dawałam sobie z nim rady, był agresywny, uciekał z domu, młodsze rodzeństwo się go bało – opowiada Agnieszka Dolata, matka Olka.
Agresja 14-latka mogła wynikać z problemów w domu, pełnego przemocy i alkoholu. U chłopca w wieku dziecięcym zdiagnozowano ADHD, musiał brać leki psychotropowe. Ojciec wyprowadził się z domu, a matka chłopca nie radziła sobie z wychowywaniem dzieci.
Po przewiezieniu do ośrodka w Łańcucie, Olkowi wykonano test na obecność koronawirusa. Wynik był ujemny, jednak zgodnie z procedurą ośrodka, chłopak trafił na siedmiodniową obserwację.
Razem z nim w pokoju był tylko 15-latek, który w tym samym dniu został dowieziony do placówki. Czwartego dnia kwarantanny współlokator zawiadomił wychowawcę, że Olek nie żyje.
- Zadzwonił do mnie wychowawca Olka i powiedział, że ma przykrą wiadomość, syn nie żyje – mówi matka Olka i dodaje: Moją pierwszą myślą było, że pewnie się powiesił. Wychowawca nic nie tłumaczył, nie mówił, co się stało.
Kolega z izolatki
Chłopak, który był w pokoju z Olkiem, przekonywał, że nie ma nic wspólnego ze śmiercią współlokatora. Dopiero po dwóch tygodniach przyznał się, że udusił Olka.
- Wstępne ustalenia pozwalają stwierdzić, iż do zgonu Aleksandra M. doszło przez uduszenie. Szersze wyjaśnienia będą możliwe, po przeprowadzeniu badań toksykologicznych oraz histopatologicznych – mówi Paweł Król z Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie.
15-latek, który przyznał się, że udusił Olka, pochodzi z Myszkowa. Na swoim koncie ma wymuszenie pieniędzy, dewastację placu zabaw i rysowanie swastyk w miejscach publicznych. Ośrodek w Łańcucie był kolejną placówką wychowawczą, do której trafił.
- Ze złożonych przez 15-latka wyjaśnień wynika, że do zabójstwa dopuścił się w godzinach wieczornych, także potem kilka godzin spędził w pokoju z ciałem kolegi – mówi Tomasz Mucha z Sądu Okręgowego w Rzeszowie.
- Chłopak, który go dusił, moim zdaniem zrobił to z premedytacją. Przyduszał go łokciami, później prześcieradłem, wkładając mu kulki z papieru do nosa i ust, to nie jest normalne zachowanie – komentuje brat uduszonego Olka.
Nadzór?
Wychowawca, który tej nocy był na dyżurze, nie wchodził do izolatki, doglądał chłopców jedynie przez szybę w drzwiach. Dyrektor ośrodka przyznaje, że ze względu na procedury podczas pandemii, dozór i kontakt z podopiecznymi był ograniczony.
- Od momentu rozpoczęcia ciszy nocnej, wychowawca był w izolatce kilkukrotnie. Ciężko mi powiedzieć, ile dokładnie. Nie ma przepisów, które regulują, jak należy sformułować procedurę postępowania w grupie kwarantannowej. W piśmie nadesłanym przez ministerstwo jest zaznaczone tylko, że wychowanek ma być przez siedem dni izolowany – mówi Robert Tendaj, dyrektor Niepublicznego Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Łańcucie.
- Moim zdaniem winny jest ośrodek, który ich nie dopilnował. Nikt nie słyszał, że jeden chłopak dusi drugiego na łóżku. On musiał dawać znaki, że coś się dzieje. Mimo tego, żaden wychowawca nawet do nich nie zajrzał – odpowiada brat uduszonego 14-latka.
Prof. Marek Konopczyński, ekspert z dziedziny pedagogiki resocjalizacyjnej, uważa takie działanie za niedopuszczalne.
- Jeżeli w izolatce umieszcza się młodego człowieka, który nie jest znany kadrze ośrodka, to powinien on być bacznie obserwowany. Co kilkanaście minut, co pół godziny wychowawca powinien zaglądać do izolatki. Umieszczono dwóch chłopców w izolatce z myślą, że sprawa jest załatwiona. Nie można z kilkunastoletnimi chłopcami postępować tak, jak to się robi w jednostkach penitencjarnych. To jeszcze dzieci, potrzeba im troski – wyjaśnia prof. Konopczyński.
- Nadzór nad nimi był sprawowany, wychowawca tam zaglądał i stwierdził, że oni śpią. Więc nie wchodził tam, nie budził ich i nie zapalał światła. Nie słyszał, żadnych odgłosów – odpowiada dyrektor placówki.
Mama chłopca ma wątpliwości, dlaczego jej syn, który przyjmował leki psychotropowe, został zamknięty na klucz w izolatce bez kamer.
- Obwiniam ośrodek, że nie dopilnowali wychowanków. Zadośćuczynienia nie chcę, bo to syna mi nie zwróci. Chcę tylko sprawiedliwości – podkreśla matka Olka.
Jeżeli sąd uzna, że 15-letni oskarżony może być sądzony jak dorosły, grozi mu do 25 lat pozbawiania wolności.