Każdą sobotę i niedzielę morsy z Gdańska rozpoczynają o 8. rano grą w piłkę nożną. Amatorzy zimnej kąpieli wspólnie ćwiczą na plaży, by się rozgrzać. 78-letni Zbigniew Jutka, emerytowany stoczniowiec, od trzydziestu lat regularnie uprawia gimnastykę i morsowanie. Urodził się we Lwowie. Od dziecka lubił zimno i już w wieku sześciu lat, gdy rodzice nie widzieli, biegał po śniegu. W 1945 roku trafił jako repatriant do Gdańska. - I tak to się zaczęło. Na początku pływałem w kanale. Zamiast do domu na obiad, chodziłem nad morze – wspomina pan Zbigniew. – Gimnastyka, do wody i dopiero potem do domu, że niby z pracy. Pan Zbigniew nie chodzi do lekarza i utrzymuje, ze nigdy nie był poważnie chory. Prowadzi własna grupę i codziennie daje im wycisk. Mieszka z żoną i dwiema wnuczkami, które nie złapały od niego bakcyla pływania. Błędem jest myślenie, że nie ma młodych morsów. 67 lat dzieli pana Jutkę od 11 letniego Adriana. Chłopiec jest morsem od dwóch lat. Kiedyś, w czasie szkolnej wizyty w oceanarium, nauczycielka spytała dzieci, kto pływa latem. Zgłosili się prawie wszyscy. Wyjątkiem był Adrian. On podniósł rękę, gdy zapytano kto pływa zimą. Tata chłopaka zauważył, że odkąd syn ma on takie hobby, nie choruje, mimo, że wcześniej zawsze miał duży problem ze zdrowiem. Na plaży można spotkać także innych zapaleńców. Niektórzy przyjeżdżają tu nawet z Niemiec. - Przylatuję tu co piątek z Frankfurtu, żeby popływać – mówi Wojtek. - Spotykam się tu z przyjaciółmi z Sopotu. Nasza grupka trochę się różni od reszty; wszyscy jesteśmy młodzi. - Z morsem jest tak, jak z marynarzem. Przypływa do domu i mówi, że już nigdy nie wypłynie. Po dwóch tygodniach już go nosi i musi wypłynąć. Tak samo jest z nami. Jak człowiek wejdzie do wody – najpierw jest źle, bo jest zimno. Ale po ubraniu się jest bardzo dobrze, człowiek się czuje lekko i na drugi dzień znów chce spróbować.