Symbolem walki o pomoc zwierzętom w Korabiewicach był chory bernardyn, którego udało się odzyskać dzięki kilkudniowej akcji z udziałem policji. - To był pies, który nie miał chęci do życia. Miał wszystkiego dość - mówi Solange Olszewska. Dziś bernardyn żyje szczęśliwy w domu Solange Olszewskiej, jednej z najbogatszych polskich businesswoman. Ma opiekę weterynaryjną, jedzenie i przede wszystkim miłość. Cztery miesiące temu dramat w Korabiewicach osiągnął swoje apogeum. Z jednej strony umierające z głodu i chorób psy, a z drugiej prywatni właściciele byłego schroniska, którzy odrzucali pomoc woluntariuszy. Kilka tygodni temu nastąpiło przełomowe porozumienie między fundacją Viva, która z desperacją usiłowała dotrzeć do chorych zwierząt a Markiem Suławko, właścicielem terenu, na którym wegetowały zwierzęta. - Właściciel terenu zadzwonił do nas i powiedział, że zostaje bez pracowników i bez jedzenia od następnego dnia. Poprosił o pomoc. Byliśmy tu następnego dnia karmić zwierzęta i zajmować się nimi. Gdy przejęliśmy opiekę nad zwierzętami, były najgorsze mrozy. Tego dnia, gdy tu weszliśmy znaleźliśmy dwa psy zamarznięte. Dla tych dwóch psów przyjechaliśmy o parę dni za późno - mówi Cezary Wyszyński, Fundacja Viva! - Zostałem sam i musiałem kogoś o pomoc porosić. Jest dobrze od wejścia na teren Vivy. Pomagają we wszystkim. Zatrudnili pracowników, przywieźli karmę. Oni teraz prowadzą to schronisko - dodaje Marek Suławko, właściciel terenu. Od kiedy Viva zyskała dostęp do zwierzaków, z własnych funduszy wyasygnowała kilkadziesiąt tysięcy złotych na żywienie i opiekę weterynaryjną dla ponad 400 psów, kotów i koni. Koszty utrzymania schroniska, jakie spoczywają w tej chwili na Fundacji, to około 50 tysięcy złotych miesięcznie. - Pierwszy moment jest najgorszy. Była konieczność zabrania 20, 30 psów do weterynarza. To były zaniedbania sięgające miesięcy a nawet lat. Część zwierząt trzeba było poddać leczeniu, inne wysterylizować - tłumaczy Cezary Wyszyński, Fundacja Viva! Ze wzglądu na gigantyczną liczbę zwierząt, Viva natychmiast zorganizowała na miejscu profesjonalny gabinet do niezbędnych zabiegów chirurgicznyc, przede wszystkim sterylizacji. Jednak każdego dnia wychodzą na jaw kolejne problemy do rozwiązania. - Najtrudniej jest bez wody, bo bez prądu można jeszcze jakoś funkcjonować. Wodę dowozili nam strażacy – dodaje Cezary Wyszyński, Fundacja Viva! Z pomocą przyszli wolontariuszom okoliczni rolnicy i sponsorzy. Antoni Rozen – fundator ciągnika – jest przedsiębiorcą, ale nie chce eksponować swojej osoby. Jak wielu anonimowych darczyńców, chce jedynie spontanicznie pomóc zwierzętom. - Zawsze kochałem zwierzęta. Dowodem na to są nasze trzy psy ze schroniska - wyjaśnia Antoni Rozen. Przyczyną problemów zwierząt w Korabiewicach było nieodpowiedzialne zachowanie właścicielki schroniska. Magdalena Szwarc, prawdopodobnie cierpi na chorobliwą potrzebę gromadzenia zwierząt. Kiedy sytuacja ją przerosła, odmówiła przyjęcia pomocy. Dziś Viva opiekuje się także nią. - Staramy się pomóc pani Magdzie. Jest osobą starszą i schorowaną, więc także ona wymaga opieki. Zatrudniliśmy osobę, która sprząta w jej domu, zajmuje się psami. Robimy jej zakupy, kupujemy gaz, żeby miała ciepło i staramy się pytać, czego potrzebuje - mówi Agata Rybkowska, Fundacja Viva! Oprócz 400 psów i kotów, kolejnymi zwierzętami wymagającymi opieki jest 20 koni, które ledwo przeżyły ostatnią zimę w Korabiewicach. - Pół roku temu konie jadły deski z boksów, które miały w stajni. Zjadały z głody stajnię od środka – opowiada Rafał Połeć, Fundacja Viva! Kiedy psy i koty umierały z głodu, cztery zamknięte w klatkach niedźwiedzie przed głodem uratowało tylko to, że zapadły w zimowy sen. - Kiedy był najgorszy okres dla psów, niedźwiedzie zapadły w sen. Te niedźwiedzie zasnęły tylko na chwilę, jednak przeczekały najgorsze – tłumaczy Agata Rybkowska, Fundacja Viva! Niedźwiedzie niestety okazują się najtrudniejszym do rozwiązania problemem Korabiewic. Od maja dzikie zwierzęta będą mogły przebywać tylko w cyrkach i ogrodach zoologicznych. Korabiewickie misie będą tu więc nielegalnie. - Wiadomo, że nie wypuścimy ich już do natury w Bieszczady czy Tatry, ponieważ one sobie tam nie poradzą. Będą szukały kontaktu z człowiekiem i łatwego pożywienia, a to wszystko jest w miastach i wsiach. W tej chwili nie ma dla nich miejsca w Polsce. Wszyscy dbają o to, by to miejsce pobytu, dom tymczasowy znalazły się i najpóźniej pod koniec maja zabrać je stąd. W grę wchodzą ośrodki, które trzymają zwierzęta z niewoli i poprawiają im warunki, m.in. w Niemczech - mówi Katarzyna Karaś, opiekunka niedźwiedzi.