Hannę B. i Marię Jańską los połączył kilkadziesiąt lat temu w domu dziecka w podwarszawskim Koszajcu. Poznały się tam pod koniec wojny, gdy miały po kilka lat. - To jest najbliższa przyjaciółka mojej mamy. Znają się ponad 70 lat i przyjaźnią - mówi Katarzyna Leśniak, córka pani Marii i znajoma pani Hanny.
Zawsze były razem
- Często wspominałyśmy dom dziecka, tak jak się wspomina swój rodzinny dom- mówi Maria Jańska. - Ksiądz podobno znalazł mnie w Warszawie na gruzach, płaczącą. Hanię też ktoś przywiózł - wspomina i dodaje, że od czasów przedszkola zawsze były razem. Zarówno za czasów dzieciństwa, jak już potem, gdy były dorosłe.
- Byłyśmy w kontakcie, rozmawiałyśmy przez telefon, to ona przyszła do mnie, to ja do niej. Tego mi brakuje. Nie myślałam, że spotka ją taki los, że jest odizolowana od całej swojej rodziny - mówi.
Brak oznak choroby
17 stycznia pani Maria umówiła się z panią Hanną. - Przed spotkaniem zadzwoniła do niej żeby wszystko potwierdzić, ale Hania nie odbierała telefonu. Raz, drugi, trzeci, cisza. Mama się denerwowała. Pojechała tam. Od sąsiadki się dowiedziała, że Hani nie ma od poprzedniego dnia - relacjonuje Katarzyna Leśniak.
Okazało się, że 78-letnia Hanna B. trafiła do domu opieki w podwarszawskiej Radości. Umieściła ją tam jej chrześnica - Katarzyna G., podając jako powód chorobę Alzheimera. Sąsiedzi i bliscy znajomi pani Hanny byli zaskoczeni umieszczeniem jej w domu opieki, bo ich zdaniem kobieta nie przejawiała oznak choroby.
- Sama chodziła na zakupy, sama potrafiła okna umyć jeszcze w zeszłym roku przed świętami - mówi pani Maria.
Słabe relacje
Relacje z chrześnicą zarówno ona, jak i pani Katarzyna oceniają jako słabe. - Pani G. przyjeżdżała do Hani raz na dwa, trzy miesiące od stycznia ubiegłego roku. Wcześniej to były kontakty dwa razy do roku. Sporadyczne życzenia przed świętami. To obca osoba, której pani Hania była chrzestną - mówi Katarzyna Leśniak.
- Nie było tam bliskiej więzi - dodaje Krystyna Jurkowska, sąsiadka pani Hanny. - Nie mniej wyrobiła sobie zaufanie do niej. Odszedł od niej mąż, była bezdzietna, całą swoja miłość przelała na panią Katarzynę [G. - red.]. Wydawało się, że Hania znalazła sobie opiekunkę. Ale to żadna opiekunka, bo opiekunka przychodzi, interesuje się, pomaga. Ale ze strony pani Kasi nie było zainteresowania - mówi.
"Babciu, jedziemy do lekarza"
Gdy bliscy znajomi ustalili miejsce pobytu pani Hanny, zaczęli ją odwiedzać. Podczas jednego ze spotkań wyszły na jaw okoliczności, w jakich kobieta trafiła do ośrodka.
- Powiedziała, że przyjechała do niej Kasia [G. - red.] i powiedziała: "babciu, jedziemy do lekarza" - mówi pani Maria. - Jak przywiozła ją do lekarza, to ją na górę wzięli i jak Hania zeszła na dół to Kasi już nie było. Zostawiła ją bez pożegnania, bez niczego. Prosiła, żeby ją zabrać do domu, napisała taką prośbę. Okazało się, że opuszczenie domu jest niemożliwe, więc wezwałam patrol policji. Pokazałam im pismo, Hania podeszła do policjantów i sama powiedziała im: "nie jestem ubezwłasnowolniona, proszę pomóżcie wrócić mi do domu, chcę wrócić do swojego mieszkania" - opowiada.
Koniec kontaktów
Od połowy lutego pani Maria nie widziała pani Marii , bo gdy Katarzyna G. dowiedziała się o prośbie pani Hanny, ucięła jej kontakty ze znajomymi. Każda ich próba odwiedzin kończy się tym samym: odmową wpuszczenia na teren ośrodka i interwencją policji.
Policja interweniowała również przy naszej ekipie telewizyjnej. Ustaliła, że w listopadzie ubiegłego roku Katarzyna G. otrzymała od pani Hanny pełnomocnictwo, pozwalające zajmować się w ograniczonym stopniu sprawami i majątkiem starszej kobiety. Prawdopodobnie na podstawie tego pełnomocnictwa pani Hanna została umieszczona w ośrodku.
- To było pełnomocnictwo na zwykłe sprawy, sprawy w urzędzie, zrobić opłaty - mówi Katarzyna Leśniak. -Chodziło, żeby ktoś ją zastąpił, gdyby nie mogła czegoś zrobić. Nie przyszło nam do głowy, że na podstawie takiego pełnomocnictwa można umieścić zdrowego człowieka w domu opieki i zrobić z takiej osoby wariata - dziwi się.
Postępowanie prokuratora
Podejrzewając bezprawne przetrzymywanie pani Hanny w domu opieki, kobiety powiadomiły o tym prokuraturę.
- Postępowania wobec tej pani prowadzone są dwutorowo - mówi Mariusz Piłat z Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga.
- Jeden tor to postępowanie karne, które będzie zmierzało do ustalenia, czy ta pani jest przetrzymywana wbrew własnej woli w tym miejscu, i czy jest narażona na bezpośrednie niebezpieczeństwo uszczerbku na zdrowiu, a nawet utraty życia. Drugie postępowanie prowadzone jest w kierunku całkowitego ubezwłasnowolnienia pani Hani. Wnioskodawczynią była pani Katarzyna [G. - red.], która przedstawiła mnóstwo dowodów i argumentację, która w jej ocenie przemawiała za tym, żeby taki wniosek przedstawić - mówi Mariusz Piłat i zaznacza, że pani Hanna przebywa w domu opieki na podstawie umowy cywilnoprawnej podpisanej pomiędzy córką chrzestną a tym ośrodkiem.
- Nie można zabronić nikomu, kto nie jest ubezwłasnowolniony, kontaktów, ale mamy w aktach pełnomocnictwo podpisane u notariusza w dość szerokim zakresie - tłumaczy Mateusz Piłat.
"Nie ograniczam wolności"
W sprawie pani Hanny próbowaliśmy się kontaktować z Katarzyną G. Udało nam się z nią porozmawiać jedynie przez telefon.
- Jestem jej jedynym opiekunem. Nie ma nikogo. Nie ograniczam jej wolności, tylko zapewniłam opiekę, bo jest osobą chorą - powiedziała.
Pani Hanna została przeniesiona do innego domu opieki. Jej bliscy ciągle nie mają z nią kontaktu. Po tym, gdy zainteresowaliśmy się losem pani Hanny, prokuratura powołała biegłego, która ma przesłuchać kobietę, by ustalić, czy są podstawy do przetrzymywania jej w domu opieki.