Marcin K. wyrzucił ciało rowerzysty na polną, rzadko uczęszczaną drogę. Potem pojechał do domu. Ukrył się w stodole, siedząc w samochodzie przez trzy godziny. Matka sprawcy wypadku zobaczyła palące się w stodole światło, potem zniszczony samochód i wezwała policję.(zobacz zdjęcia) – Na miejscu wypadku było niewiele śladów – opowiada komisarz Tomasz Kurczyński z Komendy Powiatowej Policji w Kłobucku. – Trudno byłoby to skojarzyć z wypadkiem. Rama i tylne koło roweru znajdowały się kilometr dalej, na bocznej drodze. – Sprawca wypadku twierdzi, że nie zauważył rowerzysty – opowiada Romuald Basiński, rzecznik częstochowskiej prokuratury. – Nie udzielił pomocy, wtedy prawdopodobnie jeszcze żyjącemu, człowiekowi. Jak twierdzi, po przejechaniu około 3,5 kilometra, poczuł się źle i zatrzymał się i dopiero wtedy zauważył rowerzystę. Ale również wtedy nie udzielił mu pomocy. W wersję przedstawioną przez kierowcę nie wierzy rodzina zabitego. Twierdzi natomiast, że mężczyzna dobrze wiedział, iż wiezie poszkodowanego na bagażniku. Ich zdaniem Marcin K. przewiózł ciało dalej, aby zatrzeć ślady wypadku. – Gdyby była jakaś pomoc? – zastanawia się ojciec rowerzysty. – Tak człowieka zmasakrować! Rzucić go tak po prostu na ziemię. Prokuratura również nie wierzy wyjaśnieniom kierowcy. – Trudno znaleźć bardziej rażący, uporczywy przypadek łamania prawa karnego, ruchu drogowego, ale nawet zdrowego rozsądku – uważa prokurator Basiński. Marcin K. kilka godzin po wypadku miał jeszcze 0,06 promila alkoholu we krwi. Prawdopodobnie w trakcie uderzenia w rowerzystę był pijany. Prowadził samochód nie mając prawa jazdy. Jego rodzina przyznaje, że zabrano mu dokumenty już dwukrotnie za prowadzenie auta pod wpływem alkoholu, a także za spowodowanie wypadku. Kierowca został aresztowany na trzy miesiące. Odpowie za jedno z najcięższych przestępstw – nieudzielenie pomocy ofierze wypadku. Przeczytaj także:Zdradziła go szczękaPrawo łagodne dla prokuratora Niebezpieczni kierowcy