"Szkoda straconego życia"

TVN UWAGA! 4194963
TVN UWAGA! 210367
Niemal 20 lat w zakładzie psychiatrycznym bez przyczyny. Brzmi nieprawdopodobnie, ale właśnie taki los spotkał Jana Kossakowskiego. Mężczyzna bez policyjnego śledztwa ani dochodzenia został uznany za groźnego podpalacza i spędził w zamknięciu pół życia. Jak to możliwe?

Detencja to przymusowa izolacja osoby chorej psychicznie w sytuacji gdy istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że ponownie popełni czyn zagrażający życiu i zdrowiu ludzi. Jak pokazało dziennikarskie śledztwo, jakie zimą przeprowadził Tomasz Patora, w zakładach psychiatrycznych przebywają jednak osoby, które wcale nie są groźne dla otoczenia i nigdy nie zostały osądzone. Ludzie, którym opinia psychiatrów odebrała wszelkie prawa. Taka właśnie jest historia Jana Kossakowskiego, z którym rozmawiała reporterka UWAGI!

Kossakowski: to był nieszczęśliwy przypadek

Jan Kossakowski trafił do szpitala z powodu pożaru we własnej stodole. Sąsiedzi zauważyli dym, okazało się że na podłodze palą się gazety i słoma. Uznano, że ogień zaprószył sam Jan Kossakowski.

- Tu się nie paliło, była tylko kupa dymu - mówi w rozmowie z dziennikarką UWAGI! i zaprzecza, jakoby wzniecił pożar. - Jakbym miał podpalić, to bym ścianę podpalił i spaliłoby się wszystko. To był nieszczęśliwy przypadek - twierdzi.

Ponieważ Jan Kossakowski leczył się na halucynozę alkoholową i wcześniej był już raz na obserwacji psychiatrycznej, także po pożarze trafił do szpitala w Lublinie.

"Nie zauważyłem nic, co by mnie zaniepokoiło"

Po ponad 19 latach latach na oddziale odnalazł go reporter Tomasz Patora. - Nie chcieli go wpuścić. Policja, ochrona... utrudniali - wspomina spotkanie zimą Jan Kossakowski i dodaje, jakie były skutki jego rozmów z reporterem UWAGI!: - Leków mi dołożył psychiatra - mówi.

Po tym spotkaniu u Kossakowskiego obudziła się nadzieja. Do tej pory nikt poza personelem szpitala nikt z nim nie rozmawiał. Reporter i prawnik, którzy się z nim spotkali, postanowili przyjrzeć się sprawie.

- W jego zachowaniu nie zauważyłem nic, co by mnie zaniepokoiło - mówi adwokat Piotr Wojtaszak.

Decyzją sadu po dziewiętnastu latach powołano nowy zespól biegłych, który zdecydował, że Jan Kossakowski nie stanowi już zagrożenia i może opuścić szpital. Wypuszczono go, ale skierowano do domu pomocy społecznej dla pacjentów z zburzeniami umysłowymi. Nie jest w szpitalu, ale też niewiele zmieniło się w jego życiu - wciąż nie żyje całkiem na wolności, do tego cierpi na niewyleczoną przewlekłą chorobę płuc. Dopiero niedawno zmniejszono mu dawki psychotropów.

"Brakuje mi przyjaciół"

W dps-ie ma niewielką szafkę i kilka półek z ubraniami. Żadnych zdjęć czy osobistych przedmiotów, które przypominałyby o dawnym życiu. - Brakuje mi przyjaciół - przyznaje ze smutkiem pan Jan.

Bo dziś, po niemal 20 latach w zamknięciu, został tylko jeden - przyjaciel w rodzinnej wsi, z którym w młodości grał w piłkę nożną. Przez te wszystkie lata, gdy wszyscy opuścili pana Jana, on odwiedzał go w szpitalu. Nie wierzył w to, że jego kolega jest niebezpieczny i musi być izolowany. Teraz po raz pierwszy to pan Jan może odwiedzić kolegę.

- Ja go zawsze odbierałem prawidłowo. Najnormalniejszy człowiek! - mówi Czesław Rak i dodaje, że nigdy nie było sytuacji, żeby nie mogli się porozumieć. Postanowił zawalczyć o to, by Jan Kossakowski wyszedł ze szpitala. - Byłem bezradny! Przestałem w to wierzyć [że się uda - red.]! - mówi. Jak wspomina, zaczął przeszukiwać internet i natrafił na prawnika, który ostatecznie pomógł panu Janowi.

- Dzięki niemu odzyskałem wolność - mówi o przyjacielu Jan Kossakowski.

Rodzinny dom w ruinie

Jan Kossakowski po raz pierwszy z naszą ekipą po kilkudziesięciu latach odwiedza dom rodziny. Mieszkał w nim z matką do jej śmierci. Potem niespecjalnie radził sobie w życiu i skonfliktował się z rodziną. Twierdzi, że poszło o majątek po rodzicach. Był bezrobotny, pił z kolegami, jeździł po Polsce, ale zawsze wracał do domu. Do domu też przychodził na piechotę, gdy po pierwszym roku zamknięcia uciekał ze szpitala.

- Warunki sanitarne były paskudne, wszy były. No i tęsknota za wolnością - mówi o powodach ucieczek z oddziału. - Na grzyby chodziłem do lasu, zimą w piecu paliłem i większość czasu w domu spędzałem - wspomina.

Teraz dom jest w ruinie - zerwane zostały podłogi, pokradzione drzwi, meble, zdewastowane ściany. - Zniszczyli i tyle. Winnych nie ma - mówi. - Szkoda straconego życia. To nie do opisania jest - dodaje smutno.

Pozytywna opinia

Czy faktycznie musiał w izolacji spędzić tyle czasu? Wygląda na to, że nie. W dokumentach znajdujemy opinię, sporządzoną po dwóch latach leczenia, gdy pan Jan był przenoszony z jednego oddziału na inny.

"Jan Kossakowski znajduje się obecnie w stanie remisji procesu psychotycznego" - głosi opinia. Znajduje się też informacja, że w związku z nienaruszaniem przez niego porządku prawnego w czasie ucieczek, "możliwe jest wnioskowanie o zwolnienie Jana Kossakowskiego z internacji".

TVN UWAGA! 4194943
TVN UWAGA! 4194943

Kiedy jednak akta dotarły do lekarzy z nowego oddziału i okazało się, z jakiego paragrafu został skierowany do szpitala, lekarze zmienili opinię. "Pozostanie opiniowanego na wolności w dalszym ciągu stanowi poważne zagrożenie dla porządku publicznego" - stwierdzili i postanowili o dalszym zamknięciu Jana Kossakowskiego.

Po latach izolacji Kossakowski nie mógł opuścić szpitala, ponieważ według lekarzy nie miał krytycznego stosunku do swojego czynu.

- Pan Kossakowski, który nie ma wglądu, uważa że jest zdrowy, ale to psychiatrzy robią z niego chorego, nie chce brać leków, nigdy ich nie brał, jest uzależniony od alkoholu, ale ustąpiły mu objawy psychotyczne - mówi dr Marek Domański, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w szpitalu neuropsychiatrycznym w Lubinie. I dodaje: - On wychodzi, my go wypuszczamy, idzie, kupuje sobie buteleczkę wódeczki, wypija wódeczkę, odstawia leki, przez trzy miesiące się bawi i choroba wraca. I w tej chorobie może dokonać kolejnego czynu - twierdzi Domański.

I chociaż Krajowy Konsultant ds. psychiatrii zaleca zmianę komisji orzekającej detencję co trzy lata, to wszelkie wnioski pana Jana o taką zmianę pozostawały bez odzewu.

- W tych wszystkich opiniach przewija się jeden element: bezkrytycznej oceny [ praz Jana Kossakowskiego - red.] własnego postępowania - ocenia psychiatra Stanisław Teleśnicki. - Trudno jest z perspektywy lat ocenić, na ile to jest słuszne stwierdzenie, a na ile to wynika z przyzwyczajenia psychiatrów do oceny tego człowieka - mówi.

Jak tymczasem twierdzi Jan Kossakowski, w szpitalu z lekarzami niemal nie rozmawiał. - Dwa lata mnie lekarz nie wzywał, a opinie do sądu pisał - mówi. - Ja dostawałem tylko zastrzyk raz na dwa tygodnie, potem, jak za dużo pisałem, to dostawałem dwa razy w tygodniu. Tak, żeby mnie przybić i żebym zapomniał o wszystkim - wspomina.

Dlaczego go nie wysłuchali?

- Biegli lekarze, którzy go opiniowali, przez okres jego pobytu w szpitalu, to jest prawie przez 20 lat, na moje pytania podczas posiedzenia sądowego nie byli w stanie wskazać żadnego, ale to żadnego objawu jego choroby, którą wymieniali - mówi Piotr Wojtaszak. Jak dodaje, lekarze stwierdzili jedynie, że ich pacjent ma urojenia i manię prześladowczą, a powodem miało być pisanie przez niego pism do sądu o zmianę składu biegłych, którzy by go zaopiniowali.

Dlaczego sąd nigdy nie wysłuchał pana Jana? - Nie miał takiego obowiązku - mówi Arkadiusz Śmiech z sądu okręgowego w Lublinie. I chociaż przyznaje, że to człowiek jest dla sądu najważniejszy, to w tej sprawie zawierzono opiniom lekarzy. - Były tak jednoznaczne w swojej wymowie, że sąd nie nabierał żadnych wątpliwości, które skutkowałyby potrzebą kontaktu bezpośredniego z tym podejrzanym - twierdzi Arkadiusz Śmiech.

Sprawa Jana Kossakowskiego trafiła do Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Tam akta zostaną poddane gruntownej analizie. Może uda się odpowiedzieć na pytanie o to, kto odpowiada za to, że człowiek, wobec którego nigdy nie przeprowadzono żadnego dochodzenia, przebywał w izolacji 19 lat. Art.138 &1 brzmi kto sprowadza pożar o znacznych rozmiarach, który zagraża mieniu i życiu ludzi podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż trzy lata.

podziel się:

Pozostałe wiadomości