Mieszkanie za odszkodowanie
Pani Agnieszka Wróblewska opiekuje się niepełnosprawnym synem. Mieszkanie w centrum Kołobrzegu kupiła za pieniądze z odszkodowania. Dostała je, ponieważ syn został kaleką w wyniku błędu medycznego. Cierpi na porażenie mózgowe i epilepsję. Przez 24 godziny na dobę musi być pod opieką matki.
Dwa lata temu wynajęła mieszkanie pani Magdalenie i jej mężowi Grzegorzowi. Małżeństwo do końca kwietnia płaciło tylko za czynsz, rosło zadłużenie za prąd, które sięgnęło dwóch tysięcy złotych.
- Spać nie mogę przez to, że mój Dawid, upośledzony umysłowo, chory, z porażeniem i epilepsją, utrzymuje pana Grzegorza i panią Magdę, którzy są zdrowi. Przez ile jeszcze tygodni i miesięcy, mój Dawid będzie musiał płacić za czynsz, wodę i światło. Ja nie pracuję, nie zarabiam. Ja jestem tylko matką dziecka niepełnosprawnego – mówi Agnieszka Wróblewska.
Mieszkanie dla niepełnosprawnego syna
Najemca - pani Magdalena - z zawodu jest wokalistką, prowadzi dziecięcy chór. Z Kołobrzegiem związana jest od kilku lat, to tu głównie koncertuje. W organizowaniu koncertów pomaga jej mąż. To również on załatwiał formalności związane z mieszkaniem.
- W grudniu dałam panu Grzegorzowi wypowiedzenie na piśmie. Wziął i miał je do mnie odnieść lub wrzucić mi do skrzynki. Do dziś tego nie zrobił. Pani Magda wysłała do mnie sms-a, że jest jej przykro, że przed świętami Bożego Narodzenia im wypowiedziałam, ale godzą się z tym i szukają innego mieszkania. I do czerwca mieszkają – opowiada Agnieszka Wróblewska.
Pani Agnieszka wymówiła mieszkanie, bo chciała je sprzedać. Potrzebowała pieniędzy na nowy lokal, dostosowany do potrzeb niepełnosprawnego syna.
- Sprzedaż tego mieszkania uzależnia kupno drugiego. Nie posiadam innych pieniędzy. Jest to parter z tarasem, żebyśmy nie musieli wchodzić na piętro, wciągać wózka. Dawid jest coraz starszy, coraz cięższy, ma problemy z poruszaniem się, chodzeniem po schodach – wyjaśnia Agnieszka Wróblewska.
Najemcy kontra wynajmujący
Kolejne wypowiedzenie pani Agnieszka wręczyła na koniec marca. Lokatorzy mieli opuścić mieszkanie w ciągu miesiąca. Nie zrobili tego. Pani Agnieszka próbowała wejść do mieszkania. Musiała rozwiercić zamki, bo lokatorzy wymienili je na nowe. Spakowała rzeczy, które najemcy odebrali. Pozostał jedynie sprzęt elektroniczny, który miał być zabezpieczeniem na poczet długów za prąd. Wkrótce jednak pani Magda wraz z mężem wróciła do lokalu. Uznała, że ma do tego prawo, bo są tam jeszcze jej rzeczy.
- Rozwierciliśmy zamki i weszliśmy. Czekaliśmy długo, żeby te klucze dostać. Zobaczyliśmy, że nie ma mikrofonów, laptopa, i innych rzeczy. Przede wszystkim przeraża nas puste mieszkanie. Tu były meble, w których były zdjęcia, pamiątki, papiery, telefony, aparat fotograficzny. Nie ma tego. W biały dzień przebrane były moje rzeczy. Dla kogo, nie wiem – mówi Magdalena Rzemek-Urbanowicz.
- Nigdy niczego nie wzięłam - zapewnia Agnieszka Wróblewska.
Do mieszkania często wzywana jest policja przez obie strony konfliktu. Po 10 interwencji panie zaproszono na komisariat. Policja liczyła, że uda się wyjaśnić spór.
- Dwa razy mieliśmy spotkanie z negocjatorem. Najpierw powiedziała, że się wyprowadzi, że zabierze swoje rzeczy. Jak podeszłam z policjantem, to powiedziała, że się rozmyśliła. Kosztuje mnie to dużo stresu i nerwów, a ja mam ciężko chore dziecko i powinnam się tylko na nim skoncentrować. Bo tylko ja go wychowuję, i tylko na mnie może polegać – mówi pani Agnieszka.
Pani Magdalena opuściła mieszkanie zaraz po wywiadzie. Jeszcze przez kilka dni pozostał tam jej mąż, ale i on w końcu się wyprowadził. Teraz przed kobietami batalia sądowa.