Małpki, czyli mocny alkohol w butelkach 100 i 200 mililitrów są polską domeną.
- To złoty strzał przemysłu alkoholowego. Blisko trzy lata temu była dyskusja w ministerstwie zdrowia, żeby zakazać małpek, widząc efekt rynkowy. Małpki ułatwiają nieustający kontakt z alkoholem – mówi Krzysztof Brzóska, były dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Zdaniem Brzóski alkohol w małych pojemnościach jest równie groźny, a nawet groźniejszy niż w dużych butelkach.
- W drodze do uzależnienia jest takie kłopotliwe zjawisko, które nazywa się komfortem picia. Mówienie sobie, że nie ma problemu, bo piję tylko małpkę.
Zmienia się model picia, ale nie skutki. Pijaństwo, to choroba narodowa Polaków. Małpki królują na półkach z alkoholem. Według raportu firmy badawczej Synergion sprzedaje się miliard małpek rocznie.
- Nie miliard, tylko 510 mln. Ma to potwierdzenie w ministerstwie finansów. To samo wskazują producenci. Wspomniany raport nie jest rzetelny, być może, dlatego, że jego zleceniodawcą jest branża piwna – mówi Witold Włodarczyk, prezes zarządu Związku Pracodawców Polski Przemysł Spirytusowy.
Czy raport rzeczywiście jest zawyżony dwukrotnie?, zapytaliśmy jego zleceniodawców.
- To nie jest nasz raport. My uczciwie powiedzieliśmy, że powstał w ramach prac na nasze zamówienie. Nikt z przemysłu piwowarskiego nie ingerował w jego treść. Nikt nie neguje tego, że jedna trzecia mocnego alkoholu, wódek na rynku, sprzedawana jest w pojemnościach 100-200 ml, czyli w popularnych małpkach. Jest to format, który przemysł spirytusowy mocno inwestuje – mówi Bartłomiej Marzycki, dyrektor generalny Związku Pracodawców Przemysłu Piwowarskiego.
Bez względu na to, kto ma racje w tym sporze, pijemy za dużo. Alkohol jest nieodłącznym elementem polskiego krajobrazu.
- Codziennie konsumenci, a konkretnie 3 proc. konsumentów kupuje 100 ml butelkę. Natomiast 33 proc konsumentów kupuje litr piwa. I to jest porównanie, które pokazuje, gdzie występuje konsumpcja alkoholu. Gdzie następuje inicjacja alkoholowa wśród młodzieży. Młodzież zaczyna od piwa – wskazuje Marek Sypek, prezes Stock Polska.
Tradycja narodowa
O problemie alkoholowym otwarcie mówi Ilona Felicjańska.
- Każdy człowiek jest stworzony do czegoś. Ja może jestem stworzona, żeby być główną alkoholiczką w tym kraju, ale niepijącą, a jak pijącą, to mówię, że miałam nawrót i dalej zamierzam nie pić – mówi aktorka i dodaje: Alkohol był tradycja narodową, nie pamiętam świąt bez alkoholu. Nie mówi się o tym, że dzieci nie uczą się ze słów, ale z obserwacji. Mówienie do dziecka nie pij, bo to jest złe pokazuje, że rodzic robi złe rzeczy.
Zdaniem ekspertów problemem jest wszechobecna promocja alkoholu.
- Jeśli młodym ludziom pokazujemy, że alkohol jest substancją psychoaktywną uzależniającą to nie pokazujmy im z drugiej strony tego, że rozwiązanie ich problemów znajduje się na wyciągnięcie ręki po kufel piwa. Mam na myśli reklamy – mówi Brzóska.
- Żona zaczęła zwracać uwagę. Mówiła: „Kochanie te cztery piwa codziennie, to jest coś nie tak”. Pomyślałem, żeby coś zrobić, żeby mieć wieczorem ten alkohol, a nie przynosić czterech puszek piwa do domu. Tak wpadłem na pomysł, żeby były to małpki. Dochodziłem do czterech, pięciu butelek po 200 ml, to koło litr alkoholu – mówi Marcin Brysiak.
Na rynku jest ogromny wybór małpek.
- Każda firma ma po 10-15 smaków. Chyba wszystkie owoce na rynku są produkowane w alkoholach – mówi Paweł Snopek, właściciel sklepów z alkoholem.
- To jest największy sukces przemysłu alkoholowego. Najpierw były piwa smakowe, teraz jest moda na alkohole smakowe. Zupełnym przebojem stały się też różnorodne opakowania - mówi Brzóska.
Butelka musi być poręczna i pozwolić użytkownikom na szybkie jej ukrycie.
- Wygląd butelek jest tak zrobiony, że płaską butelkę można schować do kieszeni marynarki, albo torby od laptopa. Wchodząc do domu można to fantastycznie ukryć w szafie, na półce za książkami – mówi Marcin Brysiak.
- Nawet, jeżeli wjeżdżamy eleganckim samochodem do dużego garażu i na górze czeka whisky to z opowieści moich pacjentów wiem, że w garażu następuje gra wstępna z małpką – mówi Robert Rutkowski, psychoterapeuta.
Każdy pretekst jest dobry, by sięgnąć po następną małpkę.
- Kiedyś nie doszacowałem ilości i mi zabrakło. Wtedy uruchamiało się chore myślenie, co tu zrobić, żeby wyjść z domu, pod jakim pretekstem powiedzieć żonie o godz. 23, że idę do sklepu. Zdarzało się, że pod pretekstem wyjścia i dokupienia sobie alkoholu wychodziłem biegać, bo przecież bieganie jest zdrowe – mówi Brysiak i dodaje: Za każdą używką stoi jakaś wewnętrzna życiowa tragedia albo problem, w którym dana osoba nie umie sobie poradzić. Za wszelką cenę będzie próbowała sama sobie poradzić, ponieważ wstydzi się o nim powiedzieć.
Brysiak otwarcie mówi o problemie z alkoholem.
- To choroba i nie jest to nic wstydliwego. Postrzeganie osoby uzależnionej w Polsce jest stereotypowe, często kojarzy się z patologią, osobą, która robi dziwne rzeczy pod siebie i jest najgorszym wykolejeńcem. Nic bardziej mylnego. Na mojej terapii było sporo menagerów, dyrektorów, właścicieli firm, ludzi różnych profesji, prawników, nauczycieli. Terapia nie jest po to, żeby pokazać nam jak nie pić, ale jak żyć.
W Bydgoszczy jest więcej sklepów z alkoholem niż w Norwegii
Według oficjalnych szacunków Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Polsce jest 700 tys. osób uzależnionych, z czego zaledwie połowa decyduje się na leczenie.
- Osobom zdiagnozowanym łatwiej postępować z alkoholem. One wiedzą, co je czeka. Natomiast około 3 mln rodaków pije nadmiernie i szkodliwie – mówi Brzóska.
Doskonale wiemy, że alkohol szkodzi zdrowiu. Ale od lat niewiele z tego wynika.
- Samo ministerstwo zdrowia, bez wsparcia ministra finansów, ministra pracy i polityki społecznej, systemu opieki społecznej, bez współpracy z ministerstwem edukacji nie da rady. Trzeba ograniczyć reklamy, mówi się o tym, że trzeba ograniczyć też dostępność ekonomiczną i fizyczną. Tyle tylko, że nikt tego nie robi – mówi Brzóska.
- Jeden sklep monopolowy przypada na 275 mieszkańców. Tak naprawdę w każdym bloku, na każdym kroku dostępny jest sklep monopolowy. W Bydgoszczy jest więcej sklepów monopolowych niż w całej Norwegii – mówi Rutkowski.
Duża sprzedaż alkoholu, to duże wpływy do budżetu państwa.
- To kilkanaście miliardów złotych. Każda złotówka, która wpływa do budżetu kosztuje nas w innych miejscach około 4 zł. To jest system opieki zdrowotnej. NFZ na uzdatnianie tych, którzy wypili za dużo i chwilowo nie mogą pić, bo są chorzy wydaje około 10 proc. swojego budżetu, to jest 9 miliardów złotych. Dochodzi kwestia wypadków drogowych, sytuacji w rodzinach – wylicza Brzóska.
- Rządzący, obojętnie, jakiej opcji nie wykazują się troska o zdrowie narodu. Osiągnęliśmy krytyczny stan. Zbliżamy się do niebezpiecznej granicy 12 litrów spirytusu na głowę mieszkańca. Powyżej tej granicy możemy mówić o zagrożeniu zdrowia społeczeństwa – mówi Rutkowski.