Halo, halo, pali się!

W podbiałostockiej wsi Rumejki spłonęło gospodarstwo, pięć osób zostało rannych, bo mieszkańcy nie mogli się dodzwonić na straż pożarną, policję, pogotowie. Telekomunikacja Polska S.A. wyłączyła w tym czasie na półtorej godziny połączenia alarmowe.

Pożar w gospodarstwie w Rumejkach zauważono około pierwszej w nocy. Gospodarze i sąsiedzi przez blisko 40 minut bezskutecznie gasili pożar. Nie mogli się w żaden sposób dodzwonić po pomoc. Telefony alarmowe straży pożarnej i pogotowia milczały. Dopiero po kilkudziesięciu nieudanych próbach jeden z sąsiadów z telefonu komórkowego dodzwonił się wreszcie na policję, dyżurny przełączył rozmowę do straży pożarnej. W gospodarstwie płonął już garaż, w którym znajdowało się ponad 350 litrów paliwa. - Wszystkie budynki były już w ogniu – relacjonuje strażak Ochotniczej Straży Pożarnej w Juchnowcu, która przyjechała gasić pożar. – Nastąpił wybuch. Gdybyśmy przyjechali 10 – 15 minut wcześniej z naszymi 12 tysiącami litrów wody, wystarczyłyby trzy minuty – i nie byłoby ognia. Gdy w Rumejkach szalał pożar, Telekomunikacja Polska S.A. przeprowadzała konserwację centrali obsługującej m. in. straż pożarną – konserwacja była zaplanowana dużo wcześniej, mimo to nikt nie powiadomił służb alarmowych. - Nie ma zasady informowania o tym na danym terenie, bo wydzwanianie z taką informacją do abonentów pociąga za sobą ogromne koszty – tłumaczy Jacek Kalinowski, rzecznik Grupy TP S.A. – Poza tym, co z taką informacją mogłyby zrobić służby? Czy Kowalski, który miałby jakiś problem, mógłby się do nich dodzwonić? Jednak były Komendant Główny Straży Pożarnej uważa, że są sposoby, by w godzinach konserwacji sprzętu zapewnić awaryjne połączenia na wypadek pożaru. Generał Piotr Buk przypomina sobie, że zdarzały się takie sytuacje i wtedy zapewniano zastępcze połączenia, wykorzystywano też linie radiowe. Również w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej, sprawującym nadzór nad operatorami telekomunikacyjnymi, stwierdzono, że sytuacja, która miała miejsce w Rumejkach nie powinna się wydarzyć. - To zbyt poważna sytuacja, by zakładać, że coś się uda – mówi Krzysztof Dyl,zastępca prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej. – Jeśli ktoś nie dodzwoni się do babci, nie będzie tragedii, co innego, gdy potrzeba pogotowia, straży. Należy zapewnić funkcjonowanie połączeń. Białostocka prokuratura po interwencji mediów bada sprawę. W tym tygodniu okaże się, czy postawi zarzuty przedstawicielom TP S.A. Sprawę po interwencji UWAGI! zbada także Urząd Komunikacji Elektronicznej.

podziel się:

Pozostałe wiadomości