Pani Irena ma 94 lata i mieszka w Łodzi na trzecim piętrze w kamienicy bez windy. Ze względu na wiek i zdrowie, staruszka jest zdana na opiekę innych osób, ale umysłowo wciąż jest sprawna. Doskonale pamięta jak podczas wojny działała w Armii Krajowej pod pseudonimem Diana.
- Byłam kurierem. Razem z moją koleżanką wsiadałyśmy do tramwaju, a kuzyn albo któryś z AK-owców przyprowadzał osoby, które transportowałyśmy. Te osoby były zagrożone aresztowaniem, a nam groziła za to kara śmierci. Nie bałam się tego, bo tak byłam wychowana. Po wojnie poszłam na studia. Skończyłam drugi rok, na trzecim mnie aresztowali – opowiada pani Irena.
Za przynależność do AK, pani Irena po wojnie przez dwa lata była więziona przez Urząd Bezpieczeństwa. Dopiero w latach 90. została zrehabilitowana i dostała odszkodowanie. Ma też wysoką emeryturę.
- Miałam majątek w wysokości ok. 200 tysięcy – przyznaje kobieta.
„Nie miałam co jeść”
W zeszłym roku pani Irena trafiła do szpitala. Poznała tam lekarza, który się nią opiekował po powrocie do domu.
- Pani Irena była wtedy osobą wymagającą pełnej opieki, leżącą w łóżku. Jej wnuk przeszedł do mnie z pytaniem, czy nie chciałbym pomóc w dalszej opiece. Zgodziłem się na to. Przychodziłem kilka miesięcy. W końcu stwierdziłem, że rodzina sama sobie poradzi, ponieważ pani Irena zaczęła być w pewnym stopniu samodzielna. Myślałem, że moje zadanie wykonałem – opowiada Wojciech Streubel, lekarz.
Kiedy lekarz przestał opiekować się panią Ireną, jej wnuczek przyprowadził znajomą rodziny. To ona miała pomagać pani Irenie w codziennych sprawach. Właśnie wtedy, jak twierdzi staruszka, zaczęły się jej największe problemy.
- Było tak, że nie miałam na chleb. Renta szła do banku – mówi.
Pani Irena fizycznie nie była w stanie podjąć pieniędzy.
- Opiekunka wykorzystała moment, przyprowadziła mojego notariusza już z gotowym dokumentem, mówiącym o tym, że będzie zarządzać moimi pieniędzmi i nawet nieruchomościami. Nie chciałam tego podpisać, ale musiałam. Nie miałam grosza. Co miałam jeść? – pyta pani Irena.
Pieniądze zniknęły
Zdesperowana kobieta zwróciła się o pomoc do lekarza, który jeszcze do niedawna się nią zajmował.
- Któregoś dnia zadzwoniła do mnie mówiąc, że jestem jedyną osobą, do której się może zwrócić. Rodzina przestała się u niej pojawiać, przez dwa dni nikt do niej nie przyszedł. Ponadto czuła się zaniepokojona, bo kazano jej podpisać pełnomocnictwo notarialne, a wydaje jej się, że jest to za duży zakres uprawnień. Chciałaby to odwołać – tłumaczy Wojciech Streubel.
Jednak najpierw lekarz z panią Ireną odwiedzili oddział banku, gdzie okazało się, że ze zgromadzonych około 200 tysięcy złotych, niewiele zostało. Opiekunka początkowo pobierała pieniądze na podstawie pełnomocnictwa sporządzonego w obecności pracownika banku. Potem kobieta miała powiedzieć pani Irenie, że bank nie chce wypłacać pieniędzy bez notarialnego upoważnienia do konta. Po podpisaniu przez staruszkę pełnomocnictwa, opiekunka zrobiła wypłaty na duże kwoty. Pani Irena wiedziała tylko o dwóch wypłatach w sumie na 15 tysięcy. O kwotach na sumę 161 tysięcy twierdzi, że nie miała pojęcia i zgłosiła sprawę do prokuratury.
- W sprawie osoby pokrzywdzonej ustaliliśmy, że istotnie, doszło do wypłaty ok. 173 tysięcy z konta. Początkowo wypłacane były przez pełnomocnictwo, następnie na podstawie aktu notarialnego. Pieniądze te wypłacała pani, która opiekowała się pokrzywdzoną – mówi Emilia Michałowska-Marchewa, Prokurator Rejonowy Łódź Śródmieście.
Co stało się z pieniędzmi staruszki? Druga część reportażu w środę o 19:50.