Jak twierdzą mieszkańcy, w chwili sprzedaży działki deweloper błędnie informował nabywców o tym, co znajduje się na terenie sąsiadującym z ich przyszłymi domami.
Norki zamiast pomidorów
- Ja się dowiedziałem, że tam jest hodowla pomidorów lub jakichś warzyw, ale teren jest już praktycznie w trakcie sprzedaży i powstanie jakieś osiedle - mówi Michał Stasiak, który też mieszka obok fermy. Jak dodaje Wojciech Świtała, inny mieszkaniec, w dokumentach znalazł informację, że działka może być przeznaczona tylko na działalność mieszkaniową i usługową. - Formalnie nie idzie sprawdzić, że tam jest ferma norek - twierdzi i dodaje, że osoby, które kupują działki w sąsiedztwie wciąż są wprowadzane w błąd.
- Nie możemy w pełni korzystać z tego domu, który kupiliśmy. Nie jest to to, czego oczekiwaliśmy - mówi Dorota Dykczak. Dodaje, że wyprowadzając się poza miasto liczyła na przyjemną, spokojną okolicę, a dostała odór i insekty. - Większość czasu spędzamy w domu przy zamkniętych oknach. Smród jest nie do wytrzymania - mówi.
Urzędnicza bezradność
Zrozpaczeni mieszkańcy próbują szukać pomocy w instytucjach państwowych. Urzędnicy jednak, mimo prawomocnego wyroku nakazującego rozbiórkę, rozkładają ręce.
- Właściwy nadzór nad hodowlami przede wszystkim sprawują organy administracyjne: inspektoraty weterynarii, ochrony środowiska i nadzoru budowlanego - mówi Cyryla Staszewska, rzecznik prasowy Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Poznaniu.
Pytamy więc w inspektoracie ochrony środowiska i u powiatowego weterynarza, ale tam urzędnicy także odbijają piłeczkę. - Nie ma regulacji prawnych w Polsce, dotyczących odorów. Jeśli nie ma regulacji prawnych, to nie ma również narzędzi prawnych, które by pozwoliły wyegzekwować nadmierną emisję. Bo nie ma pojęcia nadmiernej emisji - uważa Hanna Kończal, zastępca Wielkopolskiego Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska.
- Powiatowy lekarz weterynarii nie posiada żadnych instrumentów. Jedynym instrumentem, żeby się pozbyć tych uciążliwości dla mieszkańców, jest likwidacja fermy. Ja nie mam takiej możliwości - mówi Ireneusz Sobiak, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Poznaniu, i odsyła z powrotem do inspektoratu ochrony środowiska.
Wobec rażącej bezradności urzędów i instytucji państwowych, które powinny sprawę rozwiązać, postanowiliśmy zwrócić się do wójta gminy. Ten cieszy się, że jest wyrok sądu w sprawie rozbiórki. - Będzie łatwiej przekonać pana, żeby zmienił miejsce hodowli - mówi Tadeusz Czajka, wójt gminy Tarnowo Podgórne. Dlaczego nie zajął się sprawą wcześniej? - Robię wszystko, co mogę. Nie mam uprawnień, żeby egzekwować wyroki sądu - mówił w czasie protestu mieszkańców przeciwko fermie.
"Jeszcze wam nikt krzywdy nie zrobił?"
Z deweloperem, mimo wielu prób, nie udało nam się porozmawiać. Próbowaliśmy również zapytać również właściciela hodowli, dlaczego nie respektuje prawomocnego wyroku sądu nakazującego rozbiórkę pawilonów hodowlanych. Bezskutecznie - nie chciał otworzyć furtki ani nawet odezwać się przez domofon. Postanowiliśmy więc sprowokować go do rozmowy w nietypowy sposób - wspiąwszy się na drabinę i wychyliwszy przez płot.
- Czy wy nie przesadzacie trochę, panowie? Jeszcze wam nikt krzywdy nie zrobił za takie zachowanie? - pytał właściciel fermy, gdy zwróciliśmy się do niego. - Ludzie, jak protestują... oni przyszli tutaj, a nie ja przyszedłem do nich. Jak można budować domy w sąsiedztwie fermy? - dodaje. Co jednak z argumentem, że domy wybudowane są zgodnie z prawem, a jego ferma nie powinna się tam znajdować? - Wypowiadają się na ten temat, że oni byli w niewiedzy. A ja panu mówię, że oni byli w wiedzy - uważa mężczyzna i dodaje, że jeżeli będzie miał nakaz, to po prostu rozbierze pawilony. Na razie, mimo prawomocnego wyroku, chce się jeszcze odwoływać.
Upomnienia i grzywna
Powolną procedurę egzekwowania wyroku sądu rozpoczął natomiast nadzór budowlany. - Pierwszą czynnością było wystawienie upomnienia, kolejnym działaniem było nałożenie grzywny w wys. 10 tys. zł - wymienia Marta Wiśniewska, z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego dla powiatu poznańskiego. Zapowiada, że jeżeli obiekty nie zostaną rozebrane, będą podejmowane dalsze czynności, aż w końcu budynki znikną.
- Moim marzeniem jest, żeby ta ferma się zamknęła. Ze względu na nas, na muchy, na stres mojego dziecka, które musi słyszeć zabijanie ich w listopadzie - mówi Dorota Dykczak.