- Gdy go kładłam spać, założyłam mu piżamkę i skarpety frotte. Bo jak wstanie i zacznie się bawić, to wiadomo, nogi zmarzną, bo pantofli nie założy jak zejdzie z łóżka. Jeszcze się zesiusiał, więc przeprałam spodenki i powiesiłam na kaloryfer. Ale nie wysuszyły się przed spaniem. Więc położył się w górze od piżamy i skarpetach. O trzeciej ostatni raz go widziałam. Oglądałam telewizję. Położyłam się o trzeciej. Rano o 6.20 mąż spojrzał, a Adasia nie było. Myśleliśmy, że poszedł do łazienki. Ale nigdzie go nie było. Nie słyszałam jak wyszedł. Nie wiem jak to się stało, bo czujnie śpię. Sama wychowałam pięcioro dzieci. Znaleziono go 600 metrów od domu, w dół przy rzece – opowiada Bożena Kamela, babcia Adasia.
Pani Bożena o zaginięciu wnuka od razu powiadomiła córkę - matkę Adasia, a także policję. Niemal natychmiast wszczęto poszukiwania. Około godziny ósmej rano skrajnie wyziębionego dwulatka znalazł policjant, który rozpoczął reanimację. Chwilę później dołączyli do niego sąsiedzi babci chłopca.
- Został znaleziony tu w liściach przy rzece, twarzą do ziemi. Prawdopodobnie przeszedł przez rzekę. Koszulkę miał mokrą. Był mróz, minus siedem stopni. Zacząłem go reanimować, jak policjant przejął reanimację, trzymaliśmy go za rękę i mówiliśmy do niego: wstawaj Adasiu, nie daj się. Nie dawał żadnych oznak życia – opowiada Marek Skotniczny, sąsiad.
Adaś przebywał kilka godzin w niekompletnej piżamie na mrozie. Jak długo? Tego nie wie nikt. Kiedy go znaleziono był w hipotermii.
- Jesteśmy wyposażeni w specjalistyczny termometr do mierzenia w błonie bębenkowej głębokiej temperatury. Nasz termometr wskazał wartości poza najniższą skalą – mówi Paweł Ryczko, ratownik medyczny.
Adaś to najprawdopodobniej najbardziej wychłodzony pacjent na świecie. Nikt przed nim nie przeżył tak głębokiej hipotermii, kiedy temperatura ciała spadła do krytycznych 12 stopni Celsjusza. Do tej pory najniższa temperatura na świecie osoby uratowanej wynosiła 13,7 stopnia.
- Dziecko po prostu nie żyło, wyglądało to tak, jakbyśmy przyjmowali zwłoki. Dziecko trafiło bez żadnych znaków życia, bez czynności serca, bez oddechu i bez odruchów. Z czystym sumieniem można powiedzieć, że to jest stan dramatyczny – prof. Janusz Skalski, Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie – Prokocimiu.
Z dnia na dzień Adaś czuje się coraz lepiej, ale wciąż przebywa na oddziale Intensywnej Opieki Medycznej w Szpitalu Dziecięcym w Krakowie - Prokocimiu. Chłopiec zmaga się jeszcze z zapalaniem płuc. Wygoić się muszą też rany pooperacyjne. Aby w pełni wrócił do zdrowia, będzie wymagał rehabilitacji.
- Tajemnicą takiego cudownego przebiegu, było prawdopodobnie to, że on się świetnie zaadoptował, bo ta temperatura opadała stopniowo – nie gwałtownie, nie skokami. On się wychłodził stopniowo, tak że miał zabezpieczone organy wewnętrzne i to jest coś niesamowitego. Ja nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego on nie ma odmrożeń. Miał szczęście –przyznaje prof. Janusz Skalski.