- Przyjechaliśmy z Charkowa, tam nas zbombardowali. Nie wiemy, jak i kiedy wrócimy, nie wiemy, co z naszym mieszkaniem. To straszne – mówi pani Zinaida. I dodaje: - Całe życie pracowałam, aby coś osiągnąć. Dziś to, co mam na sobie, to wszystko, co mi zostało.
Kobieta uciekła z Charkowa z córką i psem.
- Mieliśmy ze sobą jeszcze walizkę, ale rozumiałyśmy, że miejsce w pociągu jest ograniczone. Albo człowiek, albo walizka. Zostawiłyśmy ją tam, na dworcu. Może się jeszcze komuś przyda – dodaje pani Olena, córka Zinaidy.
Na dworcu kolejowym w Krakowie, kobiety spędziły trzy doby. Po tym czasie udało się im znaleźć tymczasowy dom. Pod swój dach zdecydowało się ich przyjąć małżeństwo spod Krakowa.
- Bardzo się cieszę, że spędzimy teraz czas w bezpiecznym ciepłym domu, ale gdy tylko pojawia się jakiś huk, zaraz się boję, że to będzie jakiś wybuch – kończy pani Zinaida.